Od pewnego już czasu w kontekście polskiej polityki zagranicznej dość ochoczo używa się określenia „polityka wschodnia”. Określenie to stosowane przez publicystów oraz środowiska analityczne stało się również poręcznym skrótem wykorzystywanym przez polityków. O ile jednak w przypadku publicystycznego tekstu skrót taki ma swoje pragmatyczne uzasadnienie, o tyle w przypadku strategii politycznej jest poważnym błędem.
Uogólnianie strategii politycznej na kierunku wschodnim jest obecne W polskiej polityce od wieków, jednak o ile miało ono swój sens chociażby w wieku XIX czy XX, o tyle współcześnie wydaje się podejściem przestarzałym i nieefektywnym. Wartościowanie polskiej obecności na Wschodzie jedynie z perspektywy zagrożenia rosyjskiego jest podejściem niepełnym, pozbawionym fundamentu, którego brak wyklucza możliwość powodzenia, co zresztą od przynajmniej dwudziestu lat można obserwować w przypadku chociażby relacji polsko-ukraińskich. Wydaje się, że relacje z Kijowem jak i całość politycznej strategii Rzeczypospolitej wobec Ukrainy jest języczkiem u wagi ogółu strategii wschodniej polskiego państwa. Założone cele mają swój szerszy wymiar, obliczony na umocnienie względem Rosji. Od takiego podejścia trudno jednak oczekiwać sukcesu, gdyż pod względem geopolitycznym Rosja jest rywalem z najwyższej półki, więc żadne półśrodki nie mogą przynieść powodzenia. Trudno również oczekiwać aby Kijów przychylnie patrzył na próby użycia go jedynie jako instrumentu w rozgrywkach z Moskwą.
Mimo geograficznego sąsiedztwa relacje polsko-ukraińskie od lat nie wspięły się na poziom, który w namacalny sposób służyłby obydwu stronom. Próbą przełamania tego impasu były wydarzenia słynnej już tzw. „pomarańczowej rewolucji”, która oparta o wątpliwe fundamenty i intencje kreujących ją ludzi runęła tak samo gwałtownie, jak się rozpoczęła. Nie znając, bądź nie chcąc znać drugiego dna tych wydarzeń, Warszawa postawiła niewątpliwie wszystko na jedną kartę. Ówcześnie rządzący, zachłyśnięci federacyjnymi koncepcjami marszałka Piłsudskiego, nie do końca zdając sobie sprawę z ich współczesnej nieaktualności, bezkrytycznie wsparli obóz ,,pomarańczowych”, utożsamiany ochoczo przez polskie i zachodnie media z ideałami uczciwości i prawdziwej demokracji.
Z perspektywy kilku lat, mając za sobą również ostatnie doświadczenia w postaci tzw. „arabskiej wiosny”, można z całą stanowczością przekonać się o prawdziwym charakterze politycznych przewrotów, które w większości przypadków sterowane są z zewnątrz, będąc niczym innym jak bezpośrednim efektem geopolitycznej rywalizacji mocarstw. Wygląda więc na to, że polskie władze będąc nie do końca świadomymi prawdziwego podłoża przemian, które po 1989 roku zaszły m.in. na terenie Polski, miały zatem prawo prawdziwego charakteru zmian zachodzących na Ukrainie w 2005 roku nie dostrzec.
Problem jednak w tym, że ta krótkowzroczność, która zresztą doskonale wpisuje się w dotychczasowe strategie polityki zagranicznej polskich rządów po 1989 roku, co najmniej na kilka dobrych lat zaważyła i wciąż waży na poziomie relacji pomiędzy Warszawą a Kijowem. Pusty slogan, mówiący o tym, że nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy trudno, w dzisiejszej sytuacji politycznej rozwikłać. Bo czyż członkostwo W UE i NATO, do którego usilnie próbuje przekonać się Kijów, należy uznać za synonim wolności?
Niezależnie od wewnętrznej sytuacji politycznej Ukrainy, dobre relacje z tym krajem powinny stanowić dla Warszawy podstawowy punkt tzw. „polityki wschodniej”, która powinna być konstruowana indywidualnie wobec każdego z państw, którego ma dotyczyć. Termin ten, dla ułatwienia czy uogólnienia zostawić należy jedynie publicystom, zaś w przypadku strategii politycznej należałoby go całkowicie zaniechać, bądź też używać ogólnikowego wyznacznika. Szeroko rozumiany „Wschód” w kontekście polski polityki zagranicznej to zbyt liczna pod względem ludności i zbyt zróżnicowana pod względem politycznym mieszanka, aby móc skutecznie się z nią obchodzić jako całością. Doskonałym zresztą przykładem tego jest obecny stan relacji Polski z jej wschodnimi sąsiadami, który jednoznacznie określić można jako zły i nieefektywny.