Nowy numer 39 (1/2018)

Najnowszy film

Facebook

wtorek, 09 maj 2017 16:32

Polska muzyka rozrywkowa w służbie idei

Napisane przez Michał Osika

Po co jest muzyka? Dziwne pytanie, jak na początek, ale ciekawi mnie, czy któryś z czy­telników właściwie zastanawiał się kiedykolwiek nad celem istnienia muzyki? Przecież towarzyszy nam ona od zarania dziejów, z tym że dawniej nie słyszało się jej tak często, bo nie było po prostu możliwości rejestrowania dźwięków. Odkąd pojawiła się taśma, radio i telewizja muzyka jest wszędzie. Ale czy my tak naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, czemu służy muzyka?

Bo na pewno służy pewnym kategoriom estetycznym i du­chowym: rozrywce, obrzędowości oraz kontemplacji emocjonalnej. Zatem muzyka może przekazywać jakieś wartości. Tylko czy my je dostrzegamy? Czy może w obecnym świecie te wartości zostały już zapomniane na rzecz prostego relaksu? Przecież muzyka „ide­owa” nie stanowi żadnej odrębności wobec reszty, czyli tej „zwykłej” muzyki, więc po co się nad tym zastanawiać? Okazuje się jednak, że tej ideowości w muzyce rozrywkowej, czyli tej „codziennej”, wcale nie ma tak mało.

Budujemy nowy dom, a mury runą…

Muzyka rozrywkowa jest popularna z definicji, ale w Polsce jej rozkwit przypada na czasy powo­jenne. Tak wyszło, po prostu. Oczywiście władza nie byłaby sobą, gdyby nie wykorzystała tego fak­tu dla swoich celów. I to jest oczywiste. Tylko że tamta władza była bardziej antypolska niż polska, więc siłą rzeczy Polacy stali się ofiarami ciekawego zabiegu propagandowego: któżby pomyślał, tań­cząc do walczyka „Na prawo most, na lewo most” i podśpiewując sobie go pod nosem, że ten tekst to tak naprawdę kompozycja mająca na celu wywołać uśmiech z myślą, jaka ta socjalistyczna Polska jest piękna! Przecież piosenka jest wesoła, fajna, więc co w tym złego? Według stalinowskiej władzy nic. Tego typu piosenki jak „Czerwony autobus” czy „Budujemy nowy dom”, wykonywane przez słynny Chór Czejanda, złożony z rewelersów pod skrzy­dłami Władysława Szpilmana (kompozytora ży­dowskiego pochodzenia, który podjął współpracę z powojennymi władzami – na szczęście tylko na tle kulturowym), były zakorzeniane w głowach Pola­ków jako wspaniałe przeboje ich młodości. Pewnie wielu z nich do dziś je nuci z nostalgią, bo nigdy się nie zastanowili nad właściwym sensem tych we­sołych i niepozornych słów. No cóż, ideologia ko­munistyczna i propaganda sukcesu wciskały się nie tylko oczami, ale i uszami, i to podświadomie.

Pomiędzy takimi „czerwonymi gwiazdkami” w pewnym momencie mocno zaświeciła inna gwiazd­ka, jednak nie czerwona, a po prostu gwiaździsta.

Franciszek Walicki, młody dziennikarz interesują­cy się zachodnią muzyką, pragnąc popularyzować w Polsce rock’n’roll, wmówił władzom, że to muzyka czarnoskórych, antykapitalistycznych robotników, którzy pałają taką samą „miłością” do swych bur­żuazyjnych wyzyskiwaczy, co PZPR i Kreml, zatem należy śpiewać ich muzykę w Polsce. Powiedział to z pełną powagą. I – o dziwo – udało się: zaczęły po­wstawać pierwsze zespoły, określane w Polsce jako big-bitowe (bo amerykańskie określenie „muzyki rockowej” mogło być zbyt kontrrewolucyjne). Mimo notorycznych problemów, jakie napotykali muzycy w PRL-u (chociażby przymusowe ścinanie długich włosów – sic!), rockowe koło zamachowe ruszyło z tak ogromnym impetem, że przyczyniło się później do obalenia tych, którzy tej muzyce byli przeciwni. Bo przecież to nie przystoi, żeby nagle Jarocin stał się bardziej popularny wśród młodzieży niż „pa­triotyczny” Festiwal Piosenki Żołnierskiej! Różnica była taka, że to idee władz, a nie rockmenów, nie podobały się młodzieży. Jak to pięknie podsumo­wał zespół Turbo w utworze „Dorosłe dzieci” – Nie zostało pominięte już nic / Tylko jakoś wciąż nie wiemy jak żyć. Wciskanie „odpowiednich” ide­ałów okazało się zgubne. Przypadek zespołu TSA, który za piosenkę „Pierwszy karabin”, której tekst był skierowany do zomowców, dostał dwuletni za­kaz wydawania płyt, doskonale obrazuje panujące zjednoczenie muzyków – w obliczu ucisku nie śpie­wali oni o byle czym, ale w imię pewnych idei. Idei walki z komunizmem. Młodzież to podchwyciła i na koncertach Perfectu śpiewała: „Chcemy bić ZOMO” zamiast: „Chcemy być sobą”.

Typowymi antysystemowcami nie byli jednak sza­lejący rockowcy, a „dystyngowani” bardowie. Kacz­marski, Łapiński, Gintrowski – trio, które śpiewało bez owijania w bawełnę. Byli niewygodni do tego stopnia, że od pewnego momentu swoje albumy musieli wydawać albo na emigracji, albo nielegalnie. Obok nich twórcy studenccy, tacy jak Jacek Zwoź­niak, prezentowali satyrę ośmieszającą władzę. W przypadku tychże muzyków ta twórczość nie tylko była wyrazem buntu, ale i spełnienia artystyczne­go. Dlatego po oficjalnym upadku komunizmu i tak zwanej transformacji artyści wykonujący repertuar ideowy, a nie typowo rozrywkowy, stali się mniej po­trzebni społeczeństwu, odeszli trochę w zapomnie­nie. Ale czy na pewno to jest tak, że od tego momen­tu pozostała już tylko rozrywka dla rozrywki i sztuka dla sztuki? A może ci ideowcy nadal się pojawiają, tylko się jakoś kamuflują? 

Wiara się tli i jeszcze nie umarła

Nie wszystko, co ideowe, musi być wprost. A w każdym razie nie aż tak. Jakiś czas temu na polskiej scenie muzycznej pojawił się pewien zespół, który zdecydowanie odbiega od innych, jeśli chodzi o tek­sty. Bo ile jest zespołów, które z utworami wyraźnie propagującymi wartości chrześcijańskie przedarły się aż na szczyty list przebojów? Z pewnością nie­wiele i z pewnością każdy jeden jest czymś interesu­jącym. Bo przecież łatwiej jest śpiewać o byle czym, tak jak inni. Skoro to się sprzeda, to po co ryzyko­wać? Po co się degradować do jakiejś niszy, skoro można tak łatwo i przyjemnie? Ano właśnie, w prze­ciwieństwie do innych zespołowi, który mam na my­śli, udało się tworzyć „sprzedajną” muzykę, nie dość, że chwytliwą, to w dodatku niepozbawioną sensu, ponadto reprezentującą pewien muzyczny poziom, bardzo przyzwoity. Mowa oczywiście o zespole Lu­xtorpeda.

Nie powinno dziwić, że legenda polskiego rocka i metalu Robert ‘Litza’ Friedrich tworzy teksty o tym charakterze, przecież zakładał on Arkę Noego, gra w chrześcijańsko-rockowym 2TM2,3. Pozostali muzy­cy też są związani z muzyką chrześcijańską: Kmie­cik i Drężek grają w Tymoteuszu (tak się też zwykło mawiać na zespół 2TM2,3 – polecam sprawdzić te sigla w Biblii), a Krzyżaniak współpracował z Armią. Przemysław ‘Hans’ Frencel tworzył z zespołem hip­-hopowym 52 Dębiec, w którym od czasu do czasu również można się doszukać utworów o wymowie chrześcijańskiej. Tacy artyści w naturalny sposób sami z siebie chcą poruszać pewne kwestie. Niektó­rych za to może zdziwić fakt, który mnie natomiast bardziej raduje i cieszy – to się sprzedało! Ba – do­tarło do świadomości fanów! To świadczy o tym, że wciąż istnieją na tej planecie ludzie, którym nie wy­starczy zwykły utwór do poskakania przy głośnikach i zrobienia pogo na koncercie. Nadal są wśród nas ci, których raduje Dobra Nowina pod postacią muzyki rozrywkowej i wcale nie są oni starymi emerytami latającymi co dzień do kościoła! Ach, czuję się nie­osamotniony!

Przejdźmy może do konkretów, co by powąt­piewający mogli uwierzyć mym słowom. Najlepiej po prostu posłuchać sobie utworów tego zespołu. Piosenka „Wilki dwa” mówi o wewnętrznej walce dobra ze złem, o niszczeniu w sobie negatywnych myśli. „Mambałaga” również dotyczy porządko­wania siebie od środka, ale bardziej pod kątem wyrzucania z siebie zbędnych wspomnień, zamie­niania ich na te pozytywne, jak miłość czy radość.

„Nieobecny nieznajomy” to piękne odwołanie do biblijnej przypowieści o synu marnotrawnym, tyl­ko jakby od drugiej strony: podmiot liryczny wyba­cza swemu ojcu, który o nim zapomniał. Mówi, że nigdy nie jest za późno / stanąć znów tak blisko. Jakże to życiowe! „J.U.Z.U.T.N.U.K.U.” zaś mówi o odrzuceniu egoizmu na rzecz myślenia o innych ludziach, o stawianiu „Ty” przed „Ja”. Ciekawym tekstem jest ten z utworu „Za wolność” – podkreśla wagę tej wartości, tak po prostu: lepiej krwi uto­czyć w bruk ulicy / umrzeć wolnym człowiekiem niż żyć jak niewolnicy. Święte słowa!

Jak mówi sam Litza:

Treści, które chcemy powiedzieć, są bardzo ludzkie, przez to odpowiedź ludzi na koncertach i poza koncertami jest taka ludzka, że „to mi pomo­gło; oprócz muzyki dostaję jeszcze jakiś bodziec do tego, żeby reflektować nad moim cierpieniem, nad moim życiem, nad moim sensem życia” i to jest coś, co nam bardzo pomaga. (…) Myślenie, że jest się kimś lepszym od drugiego jest zawsze niszczące i destrukcyjne.

Trudno się nie zgodzić z Litzą. Pielęgnowanie dobrych wartości jest wspaniałą rzeczą, obowiąz­kiem każdego człowieka. Każdy to robi na swój sposób. Akurat chłopaki z Luxtorpedy wykorzystali swoje talenty bardzo dobrze, nie zakopali ich, lecz zainwestowali, a teraz czerpią radość z radości in­nych ludzi! To jest największa nagroda, jaką może otrzymać artysta. Dla muzyka, którego twórczość jest przepełniona sensem, pomaga innym, dodaje ducha i sprawia, że człowiek naprawdę zaczyna się zastanawiać nad sobą, by stać się lepszym, jest to nagroda za jego służbę dla innych. Służbę zupełnie bezinteresowną.

Polacy nie gęsi, swój język pamiętają

Gdyby ktoś teraz włączył pierwsze lepsze radio, to najprawdopodobniej usłyszy utwór w języku angielskim. Nie tylko w Polsce, ale w ogóle. Taka moda, taki rynek – łatwiej się przebić z utworem po angielsku, co nie powinno w sumie nikogo dzi­wić, bo język ten pozwala na ewentualny eksport twórczości – angielski jest współcześnie niczym łacina, większość ludzi na całym świecie go zna, a nawet jeśli go nie zna, to dobrze się go słucha. Oczywiście można z tym polemizować, bo za naj­bardziej śpiewne języki uznaje się przecież hisz­pański oraz rosyjski (wraz z pochodnymi: ukra­ińskim itd.). Dlatego tym bardziej zdziwiło mnie pojawienie się płyty z muzyką artystów litewskich śpiewających w języku polskim, w dodatku wyda­na sumptem naszym, państwowym. Czyżby władze III Rzeczypospolitej przypomniały sobie o swoich synach i córkach licznie zamieszkujących Litwę? I tak, i nie.

Już wyjaśniam. Płyta „Muzyczne Rodowody. Li­twa” jest współfinansowana w ramach środków po­lonijnych Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Jak można przeczytać na oficjalnej stronie interne­towej przedsięwzięcia:

Pierwszy z serii album –„Muzyczne Rodowo­dy. Litwa” prezentuje twórczość młodych polskich muzyków z Litwy. Ta różnorodna i porywająca muzyka pokazuje świat widziany oczami naszych rodaków z Litwy – świat, w którym najważniejsze są muzyka, pozytywne emocje i otwartość na dru­giego człowieka.

W planach są kolejne wydawnictwa. Brzmi su­per, wreszcie MSZ zrobiło minimalne minimum w stronę Polaków za granicami (chociaż lepiej by było, gdyby zrobiło coś, co realnie mogłoby polepszyć ich sytuację, no, ale od czegoś trzeba zacząć – szkoda, że tak późno). Na albumie znajdują się zatem utwory Polaków tworzących na Litwie. Od artystów popo­wych (Jańka z Wilna, Rob Błaszkiewicz ‘Colton’), poprzez pop-folk (Black Biceps, StaraNova) czy ska/ punk (Saint Oil Sand, Will’N’Ska), aż po hip-hop (Filmik), indie rock (Kite Art), jazz (Jan Maksymo­wicz), a nawet melodic metal (Berserker). Autorem krótkich przerywników na płycie jest Michał Bąk. Są to wykonawcy mniej lub bardziej znani, jedni tworzą na co dzień po polsku, inni nie, ale łączy ich jedno – wspólnota i przywiązanie do polskości. I właśnie aby tę polskość propagować, wzięli oni udział w Muzycz­nych Rodowodach.

Wszystko brzmi fajnie, wystarczy zatem kupić pły­tę i cieszyć się muzyką razem z jej autorami, praw­da? No właśnie nie. Płyta jest dostępna do odsłuchu tylko na stronie internetowej wydarzenia, czego nie rozumiem, bo gdyby ją wydać w formie fizycznej, a zarobione pieniądze przeznaczyć np. na pomoc Po­lakom na Litwie, to by nie tylko przypomniało o na­szych rodakach żyjących za granicą, ale i wspomogło tych najbardziej potrzebujących. Przecież taka płyta byłaby przykładem pozytywnej propagandy: krze­wiłaby wśród litewskich Polaków przywiązanie do Narodu, zaś nam tutaj, w Polsce, przypominałaby o naszych braciach mieszkających za granicami z dziada pradziada. No ale pewnie takie posunięcie nie spodobałoby się władzom Litwy, z JE Dalią Grybauskaite na czele, po co więc nasze MSZ miałoby się o coś takiego starać? Aż się prosi słowo nasze dać w cudzysłów…

Cóż, jak zwykle dobra intencja zostaje zmarno­wana przez mierną organizację (bo wykonania mu­zyczne są oczywiście bardzo dobre). Mimo wszystko pozostaje nam posłuchać tych utworów, choćby z szacunku do rodaków, którzy nie zapomnieli o swo­ich korzeniach. Słowa rapera Filmika stają się w tym momencie swego rodzaju wyznaniem, które należy sobie wziąć do serca:

Chcesz czy nie, reprezentuję polski hip-hop w Li­twie / Tak już jest, że innym posługuję się językiem.

Oto Raps Mickiewicze

Chyba każdy z nas pamięta z lat szkolnych Mic­kiewicza. Nie każdy go lubił, ale parafrazując kla­syka, każdy wie, że Mickiewicz wielkim poetą był, toteż jakiś szacunek do wieszcza gdzieś w głębi po­został. Wielu spośród młodego, medialno-podwór­kowego pokolenia, do którego i ja się zaliczam, wychowało się na kulturze popularnej, zatem ów Mickiewicz nie był dla nas taki oczywisty jak tekst przeciętnego zespołu rockowego bądź hip-hopowe­go. Z tego powodu wiele osób nawet jeśli całym ser­cem szanuje wielkich polskich twórców, to perso­nalnie nie lubi ich twórczości, bo po prostu jest ona diametralnie inna niż jego ulubionych artystów. I właśnie z myślą o tych osobach Rychu Peja, zachę­cony przez Narodowe Centrum Kultury, zarapował właśnie Mickiewicza.

Na początek parę informacji o przedsięwzięciu. NCK zamówiło u Pei nagranie fragmentów „Wielkiej Improwizacji” Mickiewicza. Utwór towarzyszy wy­daniu książki „Raperzy kontra Filomaci” oraz „An­tologii Polskiego Rapu”. Mimo tego, że rapowanie poezji to co innego niż własnych tekstów, Peja podjął się wyzwania – spodobało mu się. Raper wczuł się z łatwością w nietypową jak na hip-hop budowę wier­sza. Jak mówi:

„Najtrudniejsze były staropolskie słowa, dlate­go musiałem zwrócić uwagę na dykcję. Myślę, że z powodzeniem ogarnąłem całość. Może tak łatwo mi poszło, ponieważ znalazłem w tym tekście dużo swoich emocji: skłócenie ze światem i z Bogiem, po­czucie mocy, odrzucenie autorytetów?”

Utwór można znaleźć w Internecie, polecam po­słuchać jako ciekawostkę. W końcu nieczęsto mamy do czynienia z interpretacją utworów naszych naro­dowych wieszczów przez artystów z kręgu kultury popularnej.

A teraz moja opinia. Na wstępie muszę przyznać, że pomysł na takie synkretyczne dzieło bardzo mi się podoba. Jednak już po wysłuchaniu utworu mam pewne wątpliwości. Rozumiem, że muzyk wczuł się w tekst, ale zapomniał o bardzo ważnej sprawie – kontekście „Wielkiej Improwizacji” w Dziadach. Improwizujący Konrad chce ratować Naród Pol­ski, zatem wzywa Boga, aby Ten dał mu Swe moce, przy okazji podważa Jego autorytet. Niby raper się z tym utożsamia, ale: czy chce ratować Polaków? Nie, zatem kontekst został zignorowany, a sens słów z trzeciej zwrotki totalnie wypaczony. Gdyby muzyk zinterpretował tylko te fragmenty „Wielkiej Impro­wizacji”, które są manifestem artysty i potęgi jego twórczości – nie miałbym się do czego przyczepić. Jednak mimo że ogólne odczucia mam mieszane, ostatecznie przychodzi mi ocenić tę piosenkę pozy­tywnie. Nie do końca podoba mi się interpretacja, jednak sam zamysł oraz całościowe wykonanie bar­dzo szanuję.

Artyści pierwszymi ludźmi w Narodzie

Żyjemy w czasach, w których pewne wartości są oddalane na drugi plan w imię błahostek i własnych spraw. Kultywowanie tradycji narodowych leży nie tylko w naszym interesie, ale jest obowiązkiem względem Ojczyzny i Narodu. Pamiętanie o boha­terach, nie tylko tych najsłynniejszych, ale i tych mniej znanych jest naszą domeną jako ludzi, któ­rym zależy na przyszłości społeczeństwa. Przypomi­nanie młodemu pokoleniu o wielkich, narodowych twórcach jest obowiązkiem nie tylko ludzi kultury, ale także przeciętnych współrodaków, bez względu na preferencje artystyczne. Jak pisał Roman Dmow­ski: „Artyści są dziś poniekąd pierwszymi ludźmi w narodzie”. Nie każdy musi biegać z karabinem po lasach, by stać się bohaterem. Czasami wystarczy, że po prostu krzewi polskość z piórem bądź gitarą w ręku, aby narodowie wżdy postronni znali...

Więcej w tej kategorii: « Czas stworzyć manifest Antysztuki!