Nowy numer 39 (1/2018)

Najnowszy film

Facebook

wtorek, 09 maj 2017 16:29

Czas stworzyć manifest Antysztuki!

Napisał

Statystyczny człowiek prawicy XXI wieku nie rozumie na ogół, czym jest sztuka współ­czesna i co się za nią kryje. Powiedzmy sobie prawdę – to, co dzisiaj uważane jest za sztukę, w większości w ogóle go nie interesuje.

Jest więc jak członek zagubionego w amazońskiej dżungli pierwotnego plemienia, który, patrząc na przybywających białych ludzi, nie obejmuje potęż­nego zjawiska, na które nie ma większego wpływu, a które decyduje o wielu rzeczach wokół niego. Przeważnie jego jedyną reakcją jest głęboka pogar­da i odmowa uczestnictwa w rytuałach, których nie rozumie bądź nie chce rozumieć. Jeżeli już wypo­wiada się na temat sztuki, widać, że mentalnie tkwi swoją wrażliwością w świecie pojęć sprzed 100-150 lat – w świecie wyobrażeń o nie istniejącym już zja­wisku, które dziś nie ma do zaoferowania nic poza sztucznością. Nie chcę tutaj oczywiście sprowadzać do jednego mianownika wszystkich tych, którzy po prawej stronie labiryntu w swoich mniejszych czy większych niszach prowadzą projekty muzyczne, teatralne, literackie. Przyznam się, że jestem pełen podziwu dla twórczości Daniela Landy, Thompso­na, Mishimy czy na naszym rodzimym podwórku Jacaszka, Michała Świdra, Herberta, Ziemkiewicza czy Rymkiewicza. Jest ich nawet całkiem sporo, jednakże nie mają oni większego wpływu na ruch w głównym nurcie współczesnej sztuki. Ma to swo­je „plusy dodatnie i ujemne”, choć w chwili obecnej dostrzegam niestety więcej minusów takiej sytu­acji. Co prawda jako „prawica” nie uczestniczymy we współczesnym akademizmie antysztuki, ale nie rozumiejąc tego, czym ona jest, nie rozumiejąc języka ani ideowego kręgosłupa naszych wrogów (nie bójmy się tego słowa, ponieważ sami tak wła­śnie jesteśmy przez nich postrzegani) nie możemy chwycić ich za gardło, stworzyć realnej i atrakcyjnej alternatywy, a w konsekwencji zniszczyć ich własną bronią. Narażamy się na to, iż bunt, który musi w końcu obalić współczesną antysztukę, nie wyjdzie z naszych nisz i będzie raczej dziełem artystów no­wej ery, którzy zbudują nową sztukę bez nas i bez dziedzictwa niesionego przez nas w głowach i ma­rzeniach.

Tutaj w końcu dochodzimy do sedna sprawy, tzn. dlaczego sztuką, czy też antysztuką, należy się in­teresować. Jest ona uprzywilejowanym miejscem działalności wywrotowej, ponieważ ma spore (choć dzięki hermetycznej antysztuce znacznie mniejsze niż kiedyś) oddziaływanie duchowe. Skoro posłu­żyła naszym wrogom do obalenia „świata naszych wartości”, to może być również skutecznym narzę­dziem do wywrócenia współczesnego świata. Jest to możliwe, ponieważ w wyrosłym z aktu tworzenia buncie sztuka urzeczywistnia bardzo często to, co ma dopiero nastąpić w innych dziedzinach życia społecznego za dwa-trzy pokolenia. Po prostu - aby przy tworzeniu na gruzach antysztuki sztuki przy­szłości nie doszło do zerwania z naszym zachodnim dziedzictwem, musimy sami stać się awangardą nadchodzących zmian. Nie będziemy nią, jeżeli nie poznamy naszych wrogów, nie nauczymy się ich języka, nie będzie­my potrafili wykorzystać ich słabości do przyśpieszenia ich zagłady. Co ciekawe, gdy z bliska przyjrzymy się dzisiejszej antysztuce, dojrzymy gnijącą marnotę, która jest dotknięta głęboką i prawdopodobnie śmiertelną chorobą. Wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że jej koniec nadchodzi – wolno, bo wolno, ale nadcho­dzi. Zbrodnią byłoby nie pomóc jemu skutecznie odejść z tego świata, a przynajmniej uświadomić wszystkim w około, że król jest nagi.

Anatomia trupa

Na pocieszenie prawicowej ignorancji muszę przyznać, że również główny nurt dzisiejszej an­tysztuki sam nie potrafi odpowiedzieć sobie na py­tanie czym ona właściwie jest. Od dłuższego czasu nie jest już ona tworzeniem piękna, ale też wszyst­kie inne definicje głoszące, iż jest odtwarzaniem rzeczywistości, wywołaniem wstrząsu, tworzeniem bez reguł, tym, co wisi w muzeach, strumieniem świadomości, wszystkim, są zbyt wąskie. Tym, co ich różni od nas, jest to, że oni przynajmniej czują się w tej nieokreślonej magmie jak w domu, decy­dują arbitralnie, co sztuką jest, a co nie (zgodnie z maksymą marszałka Goeringa „O tym, kto w Luftwaffe jest Żydem, decyduję ja”) i mniej więcej rozumieją, jak działają rządzące nią mechanizmy. Osiągnęli w tym taką perfekcję, iż tworząc swoje ar­tystyczne gówna potrafią świetnie żyć z uprawiania sztuki za publiczne pieniądze, pozostając w więk­szości poza jakąkolwiek kontrolą, która z automa­tu uważana jest za zamach na największą świecką świętość, jaką jest „wolność twórcza”.

Współczesna antysztuka zrodziła się z począt­kiem XX wieku, jednakże jej źródeł należy szukać co najmniej cztery wieki wcześniej, gdy w miejscu poszukiwania piękna w sztuce pojawiło się po­szukiwanie oryginalności. Ponieważ trudno by­łoby stworzyć współczesną definicję (anty)sztuki, wydaje się, że najlepiej zrozumiemy, czym ona właściwie jest, jeżeli dostrzeżemy, że do jej istoty – jej głównego nurtu - należą dewiacje seksualne, zachowania bluźniercze i świętokradcze, choroby psychiczne, drastyczne samookaleczenia, ofiary ze zwierząt, akty samobójcze. Jej istotą jest rewolu­cjonizm, kosmopolityzm, kult absurdu, prowokacja i perwersja. Co prawda jej twórcy deklarują brak jakiegokolwiek programu, ale w praktyce trudno nie dostrzec, że do jej założeń należy niechęć wobec kultu piękna, mentalności ateńskiej i pęd za nowo­ścią, oryginalnością i prowokacją – permanentny duch skandalu. Tradycyjne funkcje sztuki, takie jak poszukiwanie piękna i prawdy, nie są istotne. Nie jest dziś ważne przygotowanie warsztatowe ar­tystów i jakość ich dzieł. Współcześnie działalność człowieka staje się sztuką tylko o tyle, o ile niesie w tłum pożądane przesłanie społeczne i politycz­ne. Mówiąc obrazowo: współczesna sztuka stała się propagandą, pasem transmisyjnym, mającym za zadanie zbudowanie nowego, przepełnionego ideami współczesnej lewicy człowieka. Co ciekawe, antysztuka obrosła mnóstwem napuszonych, prze­kombinowanych bobos (bourgeois-boheme). Ich symbolem stała się ostatnio skuteczne wykpiona Pola Dwurnik, która na łamach „Gazety Wybor­czej” raczyła czytelników swoimi błyskotliwymi refleksjami z pobytu na artystycznej emigracji w Berlinie. Polecam wszystkim ten pretensjonalny bełkot o śniadaniach, pseudokochankach, smokach ladaco, popielniczkach z kłami i innych bzdetach, które wypełniają jej świat.

Jeden z najciekawszych badaczy i krytyków an­tysztuki, rumuński filozof Mircea Eliade, zwrócił uwagę, iż obecnie im bardziej artysta jest obrazo­burczy, niedorzeczny i niedostępny, tym bardziej jest chwalony, rozpieszczany i wielbiony. Dopro­wadziło to do nowego akademizmu awangardy, w którym dzieło nie biorące pod uwagę tego konfor­mizmu naraża się na stłamszenie. Jeżeli współcze­sny artysta nie walczy z tym, co towarzysze-artyści uważają za godne zniszczenia, nie może liczyć na wsparcie i poklask. Nie bez powodu najciekawsze dzisiaj z „artystycznego” punktu widzenia okazują się np. zdjęcia obrazujące ciężką sytuację gejów w Rosji, że „najlepiej” śpiewają brodate kobiety, a „najgłębsze” filmy to te ilustrujące problem „sza­lejących” wokół nas ksenofobii i antysemityzmu. W konsekwencji doszło w ten sposób do kryzysu kreatywności artystycznej, a w miejsce szoku od­biorców pojawia się kpina i znudzenie. Do głów­nego nurtu nie dotarło jeszcze, że ciągłe rzucanie się celem niszczenia tego, co już zostało zniszczone, co dawno wyparto, jest już jedynie powtórzeniem i nudną epigonią. Oczywiście postawy takie są do zwalczenia jeszcze na peryferiach i to może stano­wić (słabe, bo słabe) paliwo dla niesienia płomienia świętej rewolucji. Na szczęście powtórzenia zabija­ją sztukę, a liczba rozwiązań skrajnych jest ograni­czona, co z każdym kolejnym aktem twórczym wie­dzie do wyczerpania kopalni surowców antysztuki. Doprowadziła ona do tego, iż przez swoją obsesyj­ną walkę z tym, czego już dawno nie ma, stała się nudna i odtwórcza. Antysztuka po prostu nie może istnieć bez sztuki i kanonów, które niszczy. Wraz z ich zniszczeniem umiera. Skoro sztuka jest nega­cją i zanegowała właściwie wszystko, straciła moc do dalszej walki. Skoro ma przezwyciężać kanony, nie może istnieć bez obalanych kanonów – staje się bez nich niezrozumiała. W konsekwencji sztuka z buntu stała się dobrze opłacaną profesją, która żyje coraz mniej zrozumiałym dla współczesnych mitem założycielskim, a awangardy już nie ma, ponieważ wszystko jest awangardą. Woda jeszcze płynie, ale źródło już wyschło.

W stronę sztuki po antysztuce

W łonie samej antysztuki właściwie od same­go początku pojawiały się prądy, które próbowały zmienić bieg pędzącej ku destrukcji przeszłości rzeki. Historycy sztuki zwrócili uwagę, iż pomimo że antysztuka z definicji odrzucała piękno i stawała wobec niego w opozycji, jednocześnie w twórczo­ści swoich najwybitniejszych przedstawicieli nie potrafiła się z tegoż piękna wyzwolić. Przywołać tu należy chociażby opinię Marii Rzepińskiej o naj­bardziej utalentowanych surrealistach, u których piękno, potępione i wygnane jednymi drzwiami, często wracało drugimi w innej, atrakcyjnej, nie­zbanalizowanej postaci. Nie można tutaj nie wspo­mnieć, że główny nurt antysztuki był krytykowa­ny przez takich artystów jak Salvador Dali czy Le Corbusier. Przywołać należy również tak wybitne postacie jak poeta Ezra Pound czy twórcy skupie­ni w stworzonym przez Mario Sironiego Novecen­to Italiano - jednym z głównych nurtów włoskiego futuryzmu. Nie udało im się zawrócić biegu arty­stycznej rewolucji, jednakże stali się dowodem, iż antysztuka nie odniosła nigdy pełnego zwycięstwa nad naszym światem i tym, co jest dla nas cenne. Również dzisiaj istnieją grupy współczesnych ar­tystów-partyzantów, którzy świetnie radzą sobie z rozbijaniem akademizmu antysztuki. W Polsce ta­kim przykładem może być formacja The Krasnals - jej zamiarem jest obnażanie hipokryzji, akademi­zmu, odtwórczości i zastoju współczesnej antysztu­ki, wykazywanie ideologicznych i merkantylnych, a nie artystycznych celów rzeczonej. Jednym z jej głównych celów jest środowisko „Krytyki Politycz­nej” i podejmowane przez nie działanie, mające przekształcić współczesną sztukę w lewacką pro­pagandę. Grupa jest bardzo skuteczna, ponieważ jej anonimowi członkowie świetnie znają realia i praktykę głównego nurtu, dlatego właśnie potrafią uderzyć swoimi akcjami antysztukę w czuły punkt. Okazuje się, że współcześnie najskuteczniejszą bro­nią, kruszącą okowy akademizmu antysztuki, jest ta autentyczna wolność twórcza, która kpi sobie

z narzuconej sztuce lewicowej poprawności poli­tycznej. Musimy tu wspomnieć również o inicja­tywach artystycznych odwołujących się do emocji wypartych i marginalizowanych w dyskursie no­woczesności – patriotyzmu i poczucia narodowej wspólnoty. Stały się one na tyle widoczne dla głów­nego nurtu, iż podjęto próbę ich wykpienia pod­czas zorganizowanej w 2012 r. w Muzeum Sztuki Nowoczesnej ekspozycji „Nowa sztuka narodowa”. Wystawa ta została świetnie zdiagnozowana przez Marka Horodniczego (redaktora naczelnego maga­zynu „44/Czterdzieści i Cztery” oraz „Frondy”). W artykule Koncesjonowana sztuka narodowa opisał on mechanizm nieukrywanej pogardy i dystansu ku­ratorów do „obcych i groźnych” idei, które czają się w naszym kraju na obrzeżach sztuki współczesnej. Główny nurt musiał poczuć się zagrożony, skoro po­stanowił przyjrzeć się peryferiom, przedefiniować i wyśmiać to, co się tam dzieje. Nie mam jednakże złu­dzeń - do obalenia współczesnego akademizmu po­trzeba nam czegoś więcej, niż niszowych zespołów, grafiki, pomników i wlepek. Dziś pilnie potrzeba wi­zji nowej sztuki po antysztuce i odwagi, aby oderwać od publicznego koryta współczesnych lewicowych wyrobników i epigonów. Stawiana diagnoza o końcu współczesnej antysztuki, jej wyczerpaniu i powol­nym wypalaniu rodzi po prostu pytania o to, czym będzie sztuka po upadku współczesnego akademi­zmu antysztuki. Bezsprzecznie nie ma już również powrotu do akademizmu i kopiowania sztuki sprzed nastania obecnej ery. Obie kopalnie wyczerpały się i nie ma do nich powrotu. Nowa sztuka powinna umieć wydobyć to, co najlepsze z przeszłości, w tym z dziedzictwa antysztuki, i pchnąć naszą kulturę w stronę odrodzenia. Może to niektórych szokować, iż nowa sztuka powinna sięgać również do spuścizny zdegenerowanej antysztuki, jednakże nie sposób po­myśleć, aby sztuka Nowej Ery była wyłącznie powro­tem w stronę piękna. Nie potrafię sobie wyobrazić przyszłej sztuki nowoczesnej bez pierwiastka buntu wobec zastanej rzeczywistości czy prób szokowa­nia współczesnych. Ważnym jest natomiast, aby w miejsce upolitycznienia, bycia funkcją usługową wobec lewicowej propagandy, postawiono na arty­styczną wolność, w której mieści się zarówno anar­chistyczny, kontrrewolucyjny czy też jakikolwiek inny bunt. Bezsprzecznie nowa sztuka w związku z konieczną konfrontacją z zastaną rzeczywistością na samym swoim początku będzie czerpała paliwo z „palenia” muzeów i bożków antysztuki, jednakże powinna po ostatecznym pokonaniu współczesnego akademizmu popłynąć dalej swoją oryginalną dro­gą. Ważnym jest, aby nowa sztuka podjęła walkę o odrodzenia naszej cywilizacji, aby podjęła wysiłek wtłoczenia we współczesnych potrzeby buntu w imię odwiecznych wartości. Marzyłbym, aby potrafiła wpoić w otaczający nas świat heroiczny kult boha­terów, irredentyzm, pragnienie spotkania w naszym życiu Absolutu, pokazała głęboki sens naszej obec­ności w świecie. Zgadzam się z Ortegą y Gassetem, iż walce z antysztuką winno towarzyszyć poszukiwanie innego od zdehumanizowanego kierunku rozwoju sztuki, który będzie potrafił nie wracać do ubitych ścieżek. Nowa sztuka musi tworzyć źródła czystej wody, w których zmęczony człowiek Zachodu od­zyska utracone siły i sens istnienia. Wydaje się, że przy takim programie sztuki nowoczesnej Polacy ze swoim głęboko zakodowanym, często nieuświado­mionym pierwiastkiem buntu i znacznie powolniej biegnącymi procesami rozpadu, niż ma to miejsce u naszych zachodnich braci, świetnie nadają się do poniesienia płomienia irredenty przeciwko współ­czesnej antysztuce. Być może właśnie walka o nową sztukę pozwoli nam w końcu odrzucić - wraz z le­wicową poprawnością polityczną - duszący nas od wieków kompleks pawia i papugi.

Łukasz Moczydłowski

Łukasz Moczydłowski - Warszawski adwokat, krytyczny apologeta polskiego nacjonalizmu, twórca dramatu „Nakręcana pomarańcza”, pisze prozę, Szef Zespołu Prawnego Marszu Niepodległości, ekspert fundacji Centrum im. Władysława Grabskiego.