Dzisiejsi naśladowcy Dmowskiego mają gotowy werset z mistrza na każdą sytuację z życia. Ich działania są identyczne z tymi, z którymi całe lata walczyli historyczni endecy. Z narzędzia walki o pryncypia - form organizacyjnych - uczynili przedmiot kultu, a z ideologii - która winna być elastyczna - wyznanie wiary, które nie może być zmieniane.
Ideę polityczną, a konkretnie żywot idei politycznej można porównać do użytkowania samochodu Ów pojazd jest bowiem tylko narzędziem, które powinno spełniać określone funkcje. Jeśli tylko nowych wyzwań podjąć nie zdoła, dany model ulega zmianom, tak aby jak najlepiej służył człowiekowi, najnowocześniej wykonywał postawione przed nim zadania. Oczywiście zmiany - w odniesieniu do ich głębokości i rewolucyjności - są różne. Bywa tak, że zmiany w świecie są dynamiczne, lustrzanym odbiciem tych zmian musi być więc często i rewolucyjna zmiana w technologii. Nie ulega jednak wątpliwości, że każde auto ma tak zwane „części zużywalne”, których systematyczna wymiana jest po prostu normalnością. Wszystko to po to, aby auto nie wypełniało jedynie funkcji ozdoby, a skutecznie realizowało coraz to nowe zadania, producenci zaś - skutecznie rywalizowali na rynku motoryzacyjnym.
Czy sprostanie coraz to nowym potrzebom jest cechą najważniejszą dla wszystkich kierowców? Nie. Jest jeszcze grupa fascynatów, kolekcjonerów. Dla nich nie jest istotne, czy auto będzie posiadało wszystkie nowinki techniczne, dla nich pojazd to coś więcej niż urządzenie, to dzieło sztuki. Kolekcjonerzy jednak zdają sobie sprawę, że kupując zabytkowe auta, nie chcąc ich zmieniać na nowoczesną modłę jednocześnie godzą się na to, że nie mogą wygrać w normalnym użytkowaniu auta z nowoczesnymi modelami. Godząc się na to ze spokojem, rezygnują z wyścigu.
Kontynuatorzy linii Narodowej Demokracji - a raczej ci, którzy takimi się mienią - nie zrozumieli tej prostej zależności. Nie zrozumieli, że jeśli prowadzą pojazd z pierwszej połowy XX w., to nie mają szans wygrać wyścigu Formuły 1 z najnowszym bolidem Ferrari. Stale startują do wyścigu, licząc chyba, że przez szacunek dla wiekowego, zabytkowego zasłużonego pojazdu reszta konstruktorów „da im fory”, zrezygnuje z tak ciężko wypracowanych nowych technologii. Mimo to dalej biorą udział w kolejnych wyścigach, stale ponosząc porażki, często po prostu wygłupiając się i rozmieniając na drobne przedwojenną renomę. Co więcej, swoje porażki tłumaczą - nieudolnie próbując zachować twarz - nie tyle własną niemożnością, archaicznym podejściem do polityki, brakiem elastyczności i oporem przed wszelkimi zmianami co raczej spiskiem, zmową wszelkich innych uczestników gry.
NAM SIĘ NALEŻY
Przeważająca część społeczeństwa to jednak nie kolekcjonerzy, nie miłośnicy motoryzacji, lecz zwyczajni konsumenci, dla których produkt ma zaspokajać ich utylitarne potrzeby. Identycznie jest w polityce. Partia nie może liczyć na specjalne zasługi, na to, że otrzyma poparcie wyłącznie za to, że kiedyś - przed stu laty - to właśnie ta partia budowała II RP. Naśladowcy narodowców mają inne zdanie. Choć publicznie zapytani powiedzą - zgodnie z poprawnością - że głos na nich to szansa dla Polski, na rozwój i obronę narodowych interesów, w duchu jednak myślą: nam się rządzenie, miejsce w parlamencie, po prostu należy. Należy się za to, co Dmowski uczynił dla kraju, za to, że nasi koledzy ginęli przed wojną, w czasie wojny i po jej zakończeniu. Nic to, że nie mamy niemal nic do zaproponowania nowoczesnemu „konsumentowi”, ale głosujcie na nas, bo jesteście nam to winni. Do narodowców można odnieść słowa Roberta Krasowskiego, w których opisywał on kondycję lewicy: ,,lewicowi liderzy zachowują się jak sprzedawcy usług, na które popyt zaginął, jak szewcy, kuśnierze, naprawiacze patelni, którzy tkwią ze swoimi warsztatami na obrzeżach miast, bo wierzą, że skoro ich usługi potrzebne były dawniej, będą potrzebne i dziś” (,,Europa” nr 262, 11.04.2009).
Rzeczywistość wszelkie te roszczeniowe urojenia weryfikuje dość kategorycznie. Nie chce spłacić długu, który - jak sądzą endeccy epigoni - narósł przez lata cierpień za kraj. Dzisiejszy kontynuator linii Dmowskiego zapytany o szczerą odpowiedź na pytanie: „dlaczego powinienem oddać na ciebie głos”, powiedziałby: „jako program mamy ‹‹Myśli nowoczesnego Polaka››, ale przede wszystkim mamy przedwojenne zasługi i to ze względu na nie należy nam się poparcie społeczne”.
ŚMIERTELNA POSTAWA ROSZCZENIOWA
Tak rozrośnięta do niewyobrażalnych granic postawa roszczeniowa jest zabójcza dla każdego ruchu politycznego, który ma ambicje rywalizować na rynku politycznym, czy też na rynku idei. Alienuje ona dane środowisko z otoczenia politycznego, znieczula na nowoczesne wyzwania. W endeckim przypadku obrona archaicznych form i tez nie tylko nie spotkała się z cieniem krytyki, lecz wręcz podniesiona została do rangi tarczy, która ochraniać ma rzekomo czystość, niezmienność i stałe podążanie ścieżką wyznaczoną przez Dmowskiego.
Z drugiej strony jakoś trzeba tłumaczyć porażki zarówno na zewnątrz jak i własnym działaczom. Nie sposób publicznie oskarżać narodu a to o niewdzięczność, a to o niespłacenie długu krwi i pracy przedwojennych endeków. Więcej mówi się o otumanieniu narodu, który żyje w kłamstwie stworzonym przez wrogie środowiska. Raczej trudno byłoby wskazać jakąkolwiek wypowiedź, która przyznawałaby, że narodowcy przegr'ywają, bo po prostu nie są w stanie odpowiedzieć na podstawowe polityczne potrzeby Polaków, co więcej potrzeb tych nie są w stanie zrozumieć a nawet wskazać. Narodowi epigoni ów wymierzony przeciwko nim spisek podnoszą niemal do granic mistycyzmu. Wydaje się, że twierdzą, iż okłamywany naród nigdy nie da im szansy, są bowiem przeklęci przez możnych tego świata. Nieprawda, Polacy wiele razy dawali narodowcom szansę: szansę na to, aby w końcu zaczęli twardo stąpać po ziemi, by w końcu zbudowali nowoczesną ideę i przystosowali się do nowoczesnych wyzwań. Paradoksalnie im większa była ta szansa tym bardziej „uczniowie Dmowskiego” popadali w anachronizm, sądząc chyba, że „skoro się udało, to znaczy że tak jest dobrze i tym bardziej nic nie należy zmieniać”. Po tym braku akomodacji ponownie przychodziła porażka. Ponownie padały słowa o spisku i niewdzięczności narodu. Polacy nie będą jednak dawać narodowcom szans w nieskończoność, będą one coraz mniejsze i rzadsze, aż w końcu nie będzie ich wcale.
ENDECKI WERTER
Wróćmy jednak do kwestii zachowania twarzy wobec własnych działaczy. Coś przecież musi ich spajać, utrzymywać w strukturach organizacji, mobilizować do kolejnych mozolnych kampanii wyborczych, dawać siłę w znoszeniu docinków sąsiadów, czy kolegów na studiach. ,,Następcy Dmowskiego” od lat stosują w tej płaszczyźnie te same metody. Sporą rolę odgrywa tutaj ów spisek - jak wspomniano wcześniej - podniesiony do rangi niemal mistycyzmu. Buduje się tutaj dość pokraczny ciąg przyczynowo-skutkowy: w Polsce jest źle, a przecież Polska to duży kraj, który powinien być bogaty - zgadza się, skoro tak, to musi on być okradany, przez złodziei. Oczywiście złodziejem na tak dużą skalę nie może być byle kto: siłą rzeczy muszą być to rządzący, wspierani przez media. Tak się składa, że te media i ci rządzący uważają narodowców za piąte koło u wozu polskiej polityki, więc endeków stale „atakują” „organizują nagonki” (na marginesie pozostawmy więc fakt, że ogromna większość publikacji nieprzychylnych powstała na bazie materiałów, które sami narodowcy dostarczyli opinii publicznej). Dla wielu ludzi świat podzielony jest dychotomicznie: na ludzi prawych i nikczemnych, uczciwych i złodziei. Skoro więc ci „złodzieje” atakują kogoś znaczy to - a contrario - że atakują podmioty naznaczone uczciwością. Tak banalny ciąg przyczynowo-skutkowy czasem znajduje odbiorców. Oczywiście, dla większości osób taka argumentacja jest skrajnie śmieszna, co skutkuje wbiciem kolejnego gwoździa do trumny wizerunku endecji.
W przypadku endeckich epigonów tego rodzaju retoryka bywa niemal zawsze oblewana gęstym sosem argumentacji historycznej. Również przedstawionej w dość pokraczny sposób. Zazwyczaj rozpoczyna się ona od przypomnienia „trudnych początków” ruchu narodowego od „Głosu” Jana Ludwika Popławskiego, poprzez Ligę Polską, Ligę Narodową i „ciągłe ataki ze strony wrogów”, aż po czasy sanacji, a potem wojny i terroru ze strony nazistów, Sowietów czy ,,żydokomuny”. Jakkolwiek ruch narodowy został fizycznie eksterminowany, to porównywanie dzisiejszych niepowodzeń wyborczych do mordów z czasów stalinowskich jest z jednej strony żenujące, z drugiej zakrawa na profanację. Dzisiejsi endeccy epigoni usiłują udowodnić, że endecja to polityczny błędny rycerz, Werter, dla którego cierpienie jest immanentną, konstytutywną cechą, cechą wpisaną w istotę endeckości. Ciągłe cierpienie, kpiny i poniżenia nie powinny więc działaczy dziwić, co więcej - powinni być dumni, trwać w tej wykrzywionej ascezie, to bowiem, że cierpienie jest, że jest atak, to znaczy, że są dobrymi endekami, że nie zboczyli z endeckiej ścieżki. Endecki Werter zdaje się czasami brzydzić sukcesem, sympatią i poparciem, bo tylko upadek uszlachetnia. To czasem bywa wieńczone jak najbardziej zaskakującym, bo kontrastującym z resztą argumentacji, zawołaniem: tiocfaidh ár lá! (ze staroirlandzkiego: nasz dzień nadejdzie).
ZATRZAŚNIĘTE DRZWI
Środowisko zgromadzone wokół partii, która wykrzyczała sobie niemal wyłączność na nazywanie się „partią narodową”, a więc Ligi Polskich Rodzin, jest coraz mniej liczne. Chodzi tu przede wszystkim o liczebność tych z działaczy, którzy w jakikolwiek sposób do samej idei narodowej się odnosili. Absurdalność działań, podlewana obawą przed zmianami, wieńczona żenującymi tłumaczeniami, pozbawiała i dalej pozbawia złudzeń wielu. Spora część już dawno straciła wiarę w teraźniejszość, ale w poczuciu obowiązku podtrzymywała kaganek wiary w przyszłość, w to, że w końcu pokonana zostanie intelektualna niemoc i horrendalne nieporozumienie co do interpretacji istoty endeckości. Nadzieja tej grupy ludzi topnieje z każdym dniem, a liczne środowiska „narodowe” (sic!) brną dalej, obarczając wszystkich, tylko nie siebie.
Co więcej swoim tragicznym postępowaniem zatrzaskują drogę kolejnym pokoleniom tych, którzy uwierzą kiedyś w endecję. Już dziś bowiem na hasła „narodowiec”, „endecja” „Dmowski” zamyka się większość drzwi w Polsce. Nikt bowiem nie zrobił endeckiemu wizerunkowi więcej krzywdy niż partie „narodowe” w ciągu ostatnich kilku lat. Można nawet sądzić, że jeśli kiedykolwiek narodzi się pokolenie, które należycie zrozumie spuściznę narodowych demokratów, i zechce na jej fundamencie stworzyć nowoczesne koncepcje polityczne, to pokolenie to z pewnością nie będzie używać przymiotnika „narodowy”, z pewnością też nie weźmie Dmowskiego na sztandary.
GENEZA RELIKTU
Na usta ciśnie się pytanie: skąd bierze się ten endecki anachronizm, ta niechęć do stawiania czoła nowym wezwaniom, nowym formom politycznym, ten rozciągnięty do granic absurdu brak elastyczności i adaptacji do bieżącej sytuacji? Z pewnością dużym uproszczeniem będzie odpowiedź: z mentalności ludzi tworzących to środowisko. Oczywiście to ma swoje znaczenie, jednak na pierwszy plan należy wysunąć inne przyczyny.
Czy więc wszelkie środowiska odwołujące się do spuścizny narodowców są dotknięte genetycznym brakiem spostrzegawczości politycznej, inteligencji przywódców? Trudno przyznać całkowitą rację tak radykalnie sformułowanemu poglądowi. W środowiskach tego rodzaju było całkiem sporo naprawdę inteligentnych i kreatywnych osób - także wśród liderów. Cóż więc się stało, że taki potencjał nie został właściwie wykorzystany? Na plan pierwszy wydaje się wysuwać rozłożenie celów, które stawiano przed poszczególnymi grupami i chronologią ich osiągania.
LATA WALK ENDECKICH
Jak łatwo zauważyć, na pierwszym planie pojawiła się kwestia osiągnięcia dominacji na rynku organizacji endeckich. Kluczowym jest tutaj fakt, że tuż po 1989 r. do szyldu „Narodowej Demokracja” aspirowała całkiem spora liczba najróżniejszych środowisk. Ich cechą wspólną było to, że było one środowiskami drobnymi, mało licznymi, bez odpowiedniego potencjału politycznego, dość ubogie intelektualnie. Kolejną cechą było poczucie ,,endeckiej misji” - kontynuowania dzieła Romana Dmowskiego. Ich specyficzny charakter sprawił, że konkurencja o zdominowanie, a więc ideowe i polityczne unicestwienie konkurentów, absolutnie nie była budującą. Przeciwnie, charakter tej konkurencji, jej zasady i metoda wyłonienia zwycięzcy nie miały nic wspólnego ze zdrową konkurencją, która to wymusza na rywalizujących, by starać się wypracować możliwie najlepszy (obiektywnie) produkt. Zamiast więc mocy ożywczej, rywalizacja ta zaowocowała hermetycznym zamknięciem w małym światku potyczek o endecki szyld.
Zwycięzcą w tym boju okazać miał się nie ten, który przedstawi najnowocześniejszy program dla Polski, który zredefiniuje myśl narodową i przełoży ją na język i potrzeby dzisiejszych czasów i być może znajdzie drogę do jej realizacji. To nie stanowiło o zwycięstwie, a więc nie poświęcano temu zbyt wiele czasu. Co więc stanowiło? Rozstrzygającym wydawało się udowodnienie ciągłości. Poszczególne grupy starały się udowodnić, że to im właśnie należy się - z uwagi na sztafetę pokoleń - palma pierwszeństwa. Często miało to wręcz - nieco zabawny - charakter dynastyczny. Rodzina Giertychów jest tutaj najlepszym przykładem. Ale przecież niemal każda z grup starała się udowodnić, że insygnia Narodowej Demokracji spoczywają właśnie w jej rękach.
TALMUDYZM PO ENDECKU
Aby udowodnić endeckość, nie mając czasu na jej reinterpretacje, pisma przedwojenne potraktowano jak Talmud i zasypywano się cytatami z Dmowskiego czy Balickiego. Absurd polegał na tym, że przedwojenna twórczość była cytowana bezmyślnie, w sposób opaczny, często całe fragmenty wyrywane były z kontekstu. Nie miało to jednak znaczenia. Uznanie zdobywał ten, kto recytował historię ruchu narodowego, cytował z pamięci Dmowskiego i miał w domu ołtarzyk ze szczerbcem i zdjęciem Pana Romana. Oczywiście jak przy każdej tego rodzaju rywalizacji byly również polityczne rozgrywki personalne, rozłamy. Istotą jednak intelektualnej impotencji wszelkich środowisk była najprostsza, wręcz zwulgaryzowana egzegeza idei narodowej.
Dlaczego jednak nie pokuszono się o bogatą reinterpretację idei narodowej? Choć być może samo to nie wyłoniłoby zwycięzcy endeckich wojen, ale kto wie - przecież mogło przeważyć. O nielicznych próbach podejmowanych na tej płaszczyźnie nie warto nawet wspominać - ich format na to nie pozwala. O bardziej poważnym potraktowaniu tej kwestii zaważyły - jak się wydaje – dwie kwestie. Pierwsza trywialna: niewielki potencjał organizacyjny poszczególnych grup, trudności finansowe, sprawiały, że trzeba było skupić siłę i czas na rzeczy najważniejsze w tej ,,wykrzywionej” rywalizacji. Stąd też nowoczesny dorobek intelektualny spychany był zawsze na dalsze miejsce, nigdy w skali rzeczy ważnych nie znajdował się na czołowych miejscach, chociaż owszem - ceniono go, ale tylko w słowach.
Drugą, już poważniejszą, przyczyną był brak zobiektywizowanego zrozumienia idei narodowej - ustalenia obiektywnych kryteriów oceny jej interpretacji przez zgodne zrozumienie podstawowych zrębów idei przedwojennej. Ci bowiem, którzy mieli z nią bezpośrednią styczność - nieliczni seniorzy - bardzo często dotknięci przywarami wieku, nie dawali takiej wiedzy. Skutkowało to tym, że wszystkie grupy bardzo obawiały się bardziej twórczych interpretacji idei narodowej, przekładu na dzisiejszy język potrzeb politycznych. A przecież endecja w samej istocie zakłada elastyczność i odwagę w wykładni aktualnych wyzwań. Nie zważano jednak na to. Górę wzięła obawa przed oskarżeniem o zdradę myśli Dmowskiego. Dużo łatwiej było jednak udowodnić taką zdradę idei Dmowskiego, wybiórczo operując cytatami, aniżeli udowodnić tak nieostrą przecież zgodność kreatywnej interpretacji idei narodowej z przedwojennymi pismami. Skutkiem tego odwaga myślenia stała się i jest po dziś dzień głównym zarzutem w środowiskach narodowych, a ci, którzy raz po raz, delikatnie przesuwają się do granic intelektualnej odwagi, muszą czuć na sobie groźne spojrzenia. Kreatywność więc, która tak ceniona była przed wojną, zastąpiła skostniałość intelektualna, ortodoksja i ślepe posłuszeństwo. Siłą rzeczy tak skonstruowane środowisko polityczne nie mogło być płodnym intelektualnie.
KRAJ OBRAZ PO BITWIE
Całą tę wojenkę lat dziewięćdziesiątych wygrało środowisko rodziny Giertychów. Można więc zadać pytanie: skoro wszelka drobnica narodowa została zdominowana przez środowisko późniejszej LPR, skoro został już wyłoniony zwycięzca, który nie musiał się czuć zagrożonym, bo upadły bądź konały wszelkie grupy konkurencyjne, to dlaczego nie rozpoczęto pracy nad właściwą formułą endecji? Po pierwsze, niepokoje lat dziewięćdziesiątych zrodziły w dominującym środowisku fobię utraty prymatu. To środowisko narodziło się i trwało, nauczyło się funkcjonować w ciągłym niebezpieczeństwie, nieustannej rywalizacji i ten duch pozostał w nim do dziś, mimo że nie ma to już żadnego uzasadnienia i mimo tego, że działa to autodestruktywnie na środowisko.
Po drugie, sama formuła tej rywalizacji sprawiła, że wykształcił się pewien duch rozumienia działalności politycznej z jednej strony oraz pomysł na morfologię środowiska - z drugiej. Powiedziano już wcześniej, że praca intelektualna była niby chwalona - werbalnie - ale nie nagradzana, nie wspierano jej, nie stwarzano dogodnych warunków. Nagradzana była wierność, aktywizm, ortodoksja i bezwarunkowe poddaństwo. Siłą rzeczy oznaczało to barierę dla swobodnej, odważnej myśli, która to w oczywisty sposób jest pokarmem każdego środowiska politycznego, zwłaszcza grup o tak głębokich ambicjach. Bez tego pokarmu zarówno w sferze zewnętrznej - wyborczej, jak i wewnątrzorganizacyjnej środowisko nie jest w stanie przeżyć.
Dość specyficzna sytuacja nastąpiła po wejściu Ligi Polskich Rodzin do sejmu. Wydawać by się mogło, że teraz zwycięzca z lat walk o endecki szyld, nabierze wiatru w żagle, że teraz oto idea narodowa - w takiej czy innej formie _ będzie mogła się rozwijać, znajdą się fundusze na poważne publikacje, wspierani będą intelektualiści, słowem, że powstanie idea narodowa z prawdziwego zdarzenia i - co więcej - będzie mogła być rozpowszechniana w najważniejszym miejscu dyskusji w kraju - w parlamencie, na oczach całej Polski. Tak się jednak nie stało. Nawyki z lat dziewięćdziesiątych wzięły górę, atmosfera walki trwała, kreatywni dalej postrzegani byli jako zło konieczne i potencjalna piąta kolumna. Szybko znaleziono sposób jak zamknąć im usta - był nim akcjonizm. W tym czasie bowiem produkowano setki, nie będzie przesadą, jeśli powiem, że tysiące - listów, akcji, pikiet, manifestacji, ulotkowań, plakatowań. Były to akcje nieprzemyślane, często po prostu idiotyczne, które raz po raz okazywały się wizerunkową klapą. Mimo to kontynuowano je. Tym samym nie było czasu na nic innego, a sama Młodzież Wszechpolska organizowała więcej akcji dla LPR niż sami działacze tego stronnictwa. Był ponadto jeden warunek: każdy musiał być zaangażowany w te polityczne akcje, każdy musiał być politykiem, nawet jeśli jego obecność ograniczała się do tworzenia tłumu na kilkuosobowej pikiecie. Tym samym nie było specjalnie czasu na działalność intelektualną z prawdziwego zdarzenia.
W KAJDANACH DOKTRYNY
Cała aparatura pojęciowa, system argumentacji, metoda opisywania rzeczywistości wraz z położeniem akcentów na poszczególne jej elementy jest archaiczna, niezmieniona - z drugiej strony mamy do czynienia ze skostniałą, nienaruszoną często od czasów II RP formą organizacyjną. Można wręcz powiedzieć, że nastąpiło całkowite odwrócenie tego, co jest w endecji stałe a co zamienialne. Odnieść do można zarówno do dorobku intelektualnego oraz jego zastosowania, jak i do czysto ludzkich postaw, które promowane lub negowane były w samym łonie endecji.
Zakuwanie myśli narodowej w kajdany doktryny politycznej, przerabianie jej na ponadczasowy szablon, jest najzwyczajniej zaprzeczeniem jej samej. Dmowski pozostawiał wskazówki, nigdy gotowy program. Wiele razy endecy powtarzali, że ich poszczególne posunięcia tracą szybko termin ważności, gdyż wystarczy, że choć odrobinę zmieni się sytuacja, a już być może trzeba będzie zrewidować cały pogląd.
Sytuacja już w kilka lat po wojnie zmieniła się nie do poznania. Cóż dopiero mówić o wieku XXI. ,,My w środowisku Młodzieży Wszechpolskiej już wtedy uważaliśmy, że układ ruchów z XIX w. wypełnił swoją funkcję, w tamtej chwili w 1940 r. trzeba było się liczyć z perspektywą nowego układu ruchów politycznych. Z tym, ze nie oznacza to zerwania ciągłości, ale łączy się z tym różne podejście do rozwiązywania pewnego problemu, który w danej epoce staje przed narodem” (prof. Wiesław Chrzanowski w wywiadzie dla ,,Myśli. pl” nr 9, 2008). Okres powojenny to czas powszechnej demokratyzacji, dekolonizacji, upadek wszelkich ruchów o charakterze nacjonalistycznym, to prawa człowieka, organizacje międzynarodowe, ogromne zwiększona rola prawa międzynarodowego, ponadnarodowych sojuszy militarnych o charakterze pokojowym. A przecież tak radykalna zamiana sytuacji w światowej polityce nastąpiła raptem już dekadę po śmierci Dmowskiego, jakże więc stosować do niej te same działania.
Jeśli dekadę po śmierci Dmowskiego światowa polityka dokonała zwrotu niemal o 180 stopni, to cóż można powiedzieć o czasach dzisiejszych, czasach międzynarodowego kapitału, organizacji międzynarodowych nowego typu o znaczenie szerszym zakresie integracji, globalizacji, czasach stabilnego bezpieczeństwa militarnego w cywilizowanym świecie itd. Ruch narodowy nie może nie zapełnić treścią tej nowej rzeczywistości, w jakiej się znalazł po latach hibernacji. Nie może z uporem stosować pordzewiałych form do tych zupełnie nowych problemów, zwyczajnie dlatego, że one nawet nie istniały w czasach koncepcji, które dziś jeszcze są stosowane.
Czasem warto zastanowić się nad tym, co było najpierw: endeckość czy problemy Polski. Wśród młodych kontynuatorów dzieła narodowych demokratów wydaje się, że słowo „narodowy” było na pierwszy miejscu. Otóż przypominają oni czasem małych chłopców, którzy najpierw chcą być bohaterem przygodowej książki, a dopiero potem dla legitymizacji swoich działań marszczą czoła nad problemami ludzkości. Podobnie jest z narodowcami. Zapragnęli być kontynuatorami wielkich herosów polskiej polityki przedwojennej. Powinno być raczej odwrotnie: najpierw powinno być dostrzeżenie problemów Polski, postanowienie działań i w końcu odnalezienie endecji jako doskonałej formy dla pchnięcia Polski w kierunku rozwoju.
MIĘDZY IDEOLOGIĄ A WYZWANIEM
Wszelkie grupy nawiązujące do idei narodowej demokracji już dawno straciły (a raczej od zarania nie miały...) kontakt z rzeczywistością. Pozostały nieczułe na zmiany nie tylko XXI w., ale nawet lat 90. Pozostają reliktem zawieszonym gdzieś w czasowej próżni. Dalej trudnią się działalnością antykwaryczną - usiłując głównie popularyzować osiągnięcia przedwojennej endecji. Poprzez niezgrabne, niestaranne, pordzewiałe metody, promocja ta przybiera postać antypromocji i przynosi odmienny skutek od zamierzonego. Jeśli rzeczywiście są wrogowie endecji jako takiej - a z całą pewnością istnieją przynajmniej ci, którzy żywią do niej ogromną niechęć - i chcieliby oczernić historię ruchu Dmowskiego, wystarczyłoby, że pokazywaliby poczynania dzisiejszych endeckich epigonów w serii ,,24 godziny na żywo bez komentarza”. Na czas ostatnich kilku lat, a więc na okres wzmożonej, bo parlamentarnej, aktywności naśladowców endeków, wszelcy twórcy „czarnej legendy narodowców” mogli spokojnie wyjechać na wakacje.
Wizerunek narodowej demokracji i neoendecji jest w opłakanym stanie. To już jest cios, po którym może ona nigdy nie podnieść się z popiołów. Stało się przede wszystkim dlatego, że z endecją nie kojarzono powszechnie takich postaci jak choćby Wiesław Chrzanowski czy Rafał Ziemkiewicz (który mówił o swej bliskości do endeckiej tradycji na łamach „Myśli. pl”). Kojarzone z nią były osoby w rodzaju Wojciecha Wierzejskiego czy Mirosława Orzechowskiego. Byli tak głośni, a przez to atrakcyjni dla mediów, że stali się z całą pewnością jedynym desygnatem słowa „narodowcy” w oczach opinii publicznej. Oznaczało to, że przez ideę narodową rozumie się dziś powszechnie, iż jest to ideologia Radia Maryja, radykałów walczących z gejami, odbierających obywatelstwo Lukasowi Podolskiemu, tropiących homoseksualizm Teletubisia, a endecka młodzież pozdrawia się „rzymskim salutem”. Oto neoendecja, którą znają Polacy.
W końcu nie sposób nie wspomnieć o pustce intelektualnej tych środowisk. Z idei, zbioru priorytetów tworzących szkielet, który wypełniony był bardzo elastyczną treścią, uczyniono zastygłą doktrynę, spetryfikowano ideę, a to był przecież główny grzech wytykany przez endeków. Z tejże ideologii uczyniono wyznanie: na spotkaniach odczytywano przedwojenne pisma jak Ewangelię, z zachowaniem odpowiedniego rytuału przy ołtarzu ze szczerbcem i portretem Dmowskiego. Podobnie sakralizacji uległy formy organizacyjnie, te najczęściej wymienialne części w samochodzie, jakim jest działalność polityczna. Przez całe ostatnie dwudziestolecie nie było idei narodowej, było wyznanie narodowe. Dmowskiego nie zrozumiano - Dmowskiego czczono.
„Myśl.pl”, nr 15, R. 2009, s. 86-90.
Bartłomiej Królikowski
Bartłomiej Królikowski – Wicestarosta Pyrzycki, prawnik.