Od „Pax Americana” do świata wielobiegunowego
Napisane przez Dr Wojciech TurekPrzemiany zachodzące w Polsce należy widzieć w szerszym kontekście, uwzględniającym nie tylko zakończony pomyślnie proces demontażu systemu komunistycznego i trwający nadal proces jednoczenia się Europy, ale również skomplikowane zagadnienie rywalizacji pomiędzy potęgami o dominację w świecie. Powielanie historycznego schematu sprowadzającego współczesną rywalizację pomiędzy supermocarstwami do rywalizacji dwóch bloków: zachodniego i komunistycznego, jest już w XXI wieku rażącym anachronizmem. Powyższe stwierdzenie bynajmniej nie jest truizmem.
Do niedawna można było twierdzić, że nie ma potrzeby wyważania otwartych drzwi i przypominania, że system sowieckiego komunizmu rozpadł się na początku lat 90. ubiegłego wieku, jednak wydarzenia na Ukrainie, a ściślej mówiąc reakcja na te wydarzenia czynników decyzyjnych w Polsce wskazuje, że wciąż trzeba opinii w Polsce tłumaczyć i wyjaśniać nawet rzeczy z pozoru oczywiste i niepodlegające żadnym wątpliwościom. W Polsce AD 2014 niestety nadal mówi się i postępuje tak, jakby w Moskwie rządziła partia komunistyczna, nadal istniał Układ Warszawski i realna była groźba zdominowania przez Rosję krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Można odnieść wrażenie, że zmieniły się jedynie ośrodki decyzyjne, tzn. Moskwę jako suwerena zastąpił Waszyngton czy Bruksela, natomiast mechanizm serwilistycznej podległości i manichejski światopogląd nadal dominują w sferach rządzących w Polsce. Smutne to i bardzo źle rokuje na przyszłość, ponieważ dowodzi, że elita rządząca – politycy oraz wojskowi – jest pozbawiona odpowiednich kwalifikacji i powinna zostać, w interesie narodu polskiego, niezwłocznie odsunięta od wpływu na państwo.
Demontaż systemu komunistycznego pod koniec XX wieku oznaczał dla Europy przezwyciężenie podziału kontynentu na dwie części i tym samym otworzył możliwość zjednoczenia Europy. Mogłoby się wydawać, że wraz z rozpadem imperium sowieckiego i zjednoczeniem Europy nastąpi definitywny koniec świata wielkich bloków. Polityka nie znosi jednak próżni i pustkę, jaka powstała w rezultacie głębokiego kryzysu wewnętrznego wywołanego rozpadem Związku Sowieckiego, a także wycofania wojsk sowieckich z Niemiec, Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, wypełniły wpływy amerykańskie. Stany Zjednoczone, pozbawione rywala, jakim był Związek Sowiecki, zaczęły pełnić rolę żandarma świata, wielkiego „strażnika światowego porządku”. Kulminacyjnym momentem przesądzającym o klęsce modelu jednobiegunowego świata, zarządzanego przez jedno supermocarstwo, stała się inwazja Iraku w 2003 roku. Wprawdzie Stany Zjednoczone obaliły rząd Saddama Hussajna w Iraku, jednak spotkały się z otwartym sprzeciwem ze strony dotychczasowych sojuszników: Francji i Niemiec, wspartych przez Rosję, a także, o czym nie należy zapominać, przez Stolicę Apostolską. Kiedy dzisiaj słyszymy o łamaniu przez Rosję prawa międzynarodowego, nie należy zapominać o II wojnie irackiej, która została wywołana z naruszeniem art. 42 Karty Narodów Zjednoczonych, stwierdzającego nielegalność militarnego naruszenia granic suwerennego państwa bez osobnej rezolucji Rady Bezpieczeństwa, która zezwalałaby na takie naruszenie. Przeciw atakowi na Irak wypowiedziała się większość członków Rady Bezpieczeństwa (3 na 5 stałych) oraz 7 z 10 członków niestałych. Później okazało się, że zarzuty kierowane pod adresem Hussajna zostały spreparowane. Stany Zjednoczone utraciły moralny mandat do sprawowania przywództwa w świecie; napotkały ponadto na sprzeciw większości liczących się państw na świecie.
W kolejnych latach Stany Zjednoczone usiłowały utrzymać dotychczasowy prymat, wzniecając – pod pozorem szerzenia demoliberalnej ideologii – szereg konfliktów wewnętrznych skutkujących trwałą destabilizacją państw objętych wewnętrznymi zamieszkami, a nawet prowadzących do praktycznego demontażu państw, jak w przypadku Somalii czy Libii. Dzisiejsze Stany Zjednoczone nie są już strażnikiem, ale destabilizatorem porządku światowego, niecofającym się przed stosowaniem metod stanowiących oczywiste zaprzeczenie deklarowanych oficjalnie tzw. demoliberalnych wartości. Konflikt na Ukrainie również stanowi efekt polityki amerykańskiej, zmierzającej do destabilizacji w państwach i rejonach, gdzie Stany Zjednoczone są zainteresowane uzyskaniem lub utrwaleniem dominacji.
Bezpośrednią przyczyną obecnego kryzysu w stosunkach Zachodu z Rosją, jest nieuregulowanie – po zawarciu w Moskwie w 1990 roku porozumienia w sprawie zjednoczenia Niemiec i przebiegu granicy polsko-niemieckiej – kwestii rozgraniczenia stref wpływów. W kolejnych latach Stany Zjednoczone, wspierane przez Niemcy, prowadziły w Europie Środkowo-Wschodniej politykę faktów dokonanych, przyjmując szereg krajów do NATO oraz w skład jednoczącej się Europy. Rosja, która wycofała swe wojska m.in. z Polski, następnie po mniej lub bardziej stanowczych sprzeciwach ustępowała z kolejnych państw wchodzących poprzednio w skład Układu Warszawskiego, ale było oczywiste, że nastąpi chwila, kiedy Moskwa przestanie się cofać uznając, że zagrożone są jej żywotne, narodowe i racjonalnie uzasadnione interesy. Jeśli nie ma porozumienia o podziale stref wpływów, to ich granice wyznacza się siłą i ten właśnie proces obecnie obserwujemy. Można nad tym ubolewać, ale trzeba też realistycznie przyznać, że taka jest natura polityki a ponadto Polska nie mogła wywrzeć wpływu na politykę wielkich tego świata. Jedyne, co leży w zasięgu naszych możliwości, to wpływanie na położenie polskiego okrętu w sytuacji rozkołysania oceanu polityki światowej.
Obecna polityka amerykańska, której istotę można sprowadzić do podporządkowywania sobie poszczególnych państw, ewentualnie destabilizowania tych, które nie zamierzają zaakceptować suwerena, na dłuższą metę nie służy interesom amerykańskim i w tym stwierdzeniu należy upatrywać nadziei, że zostanie w przyszłości zrewidowana. Stany Zjednoczone osiągną więcej, jeśli pogodzą się z koniecznością uszanowania suwerenności mniejszych mocarstw i zaczną z nimi współpracować na zasadach partnerskich, a nie na zasadzie wasalno-poddańczej, w celu realizacji zbliżonych celów. Najbliższym i najpewniejszym sojusznikiem Waszyngtonu była i jest nadal Europa, dlatego w interesie Stanów Zjednoczonych leży jej umacnianie, a nie osłabianie. Kolejnym potencjalnym sojusznikiem jest Rosja, która – podobnie jak Stany Zjednoczone – obawia się Chin. Ponadto terytorium Rosji stanowi ogromny rezerwuar bogactw naturalnych, które posiadają kapitalne znaczenie dla bezpieczeństwa Zachodu. Nie znaczy to jednak, że Stany Zjednoczone dokonają wyboru polityki obiektywnie najlepiej służącej ich interesom. Możliwe są różne scenariusze. Należy pamiętać, że nie ma pewności, że krótkowzroczna polityka amerykańskie ulegnie zmianie. Roman Dmowski surowo oceniał jej poziom, gdy np. pisząc w 1932 roku o wspieraniu Chin przez polityków amerykańskich, konstatował: „Ci geszefciarze operują tylko dniem dzisiejszym”.
W nieodległej przeszłości, tj. od 1990 roku, Rosja konsekwentnie zmierzała do nawiązywania współpracy z Zachodem. Oczywiście nie do współpracy za wszelką cenę, ani też bez akceptacji dla utraty suwerenności na rzecz Zachodu. Swoistym papierkiem lakmusowym ujawniającym faktyczny status Rosji jest kwestia ideologii tzw. „demoliberalnej”. Zachód dążąc do dostosowania Rosji do tzw. „standardów demokratycznych” ujawnia chęć pozbawienia Rosji suwerenności, natomiast Rosja, promując prawosławie zamiast „genderyzmu”, ujawnia swą faktyczną niezależność od Zachodu. Nie jest przesądzone, jaki będzie kierunek polityki rosyjskiej w przyszłości. Rosja ma do wyboru dwie opcje: iść z Zachodem przeciw Chinom lub iść z Chinami przeciw Zachodowi. Możliwe są oczywiście rozmaite warianty pośrednie, o których nie ma potrzeby w tym miejscu wspominać, ponieważ znacząco wydłużyłoby to wywód.
Prawdopodobna i pożądana zmiana strategicznych celów polityki amerykańskiej oznaczać będzie definitywny kres dotychczasowego układu jednobiegunowego i ukształtowanie się modelu wielobiegunowego. Paradoksalnie oznaczać to będzie znacznie większą swobodę dla mniejszych państw, ponieważ nie będzie już jednej wiodącej ideologii „demoliberalnej”, narzucanej per fas et ne fas innym państwom i społeczeństwom.
Miejsce Polski w systemach sojuszy
Polska po 1989 roku zyskała możliwość dokonania wyboru pomiędzy opcją zachowania związku z Rosją (casus Białorusi), a mniej lub bardziej ścisłą integracją ze strukturami zachodnimi. Trudno powiedzieć, na ile wybór integracji z Unią Europejską oraz członkostwa w NATO był wynikiem przemyślanej polityki elit rządzących, opartej na zrozumieniu polskiego interesu narodowego, a na ile stanowił oczywisty rezultat zabiegów amerykańskich i niemieckich. Obserwując wydarzenia na Ukrainie, a także przebieg procesów np. prywatyzacji, można podejrzewać, że ten drugi czynnik mógł odegrać istotną, a nawet decydującą rolę, niemniej jednak, politykę prozachodnią Polski w latach 90. ub. wieku należy uznać za zgodną z polskim interesem, zważywszy tysiącletni związek państwa z Kościołem katolickim, a także jednoznaczną identyfikację Polaków z cywilizacją zachodnią w dotychczasowej postaci. Integracja gospodarki polskiej z gospodarką europejską stanowi jeden z elementów zabezpieczających nasz byt w szerokim rozumieniu tego słowa. Odrębne zagadnienie stanowi treść wynegocjowanych warunków dotyczących włączenia Polski w skład systemu zachodniego. Jednakowoż nawet jeśli były one dla nas niekorzystne, wydaje się, że – pomimo wszystko – należało wykonać strategiczny zwrot w kierunku Zachodu celem utrwalenia nowego – optymalnego w istniejącej rzeczywistości – statusu Polski w Europie.
O ile kwestia integracji z Zachodem nie budzi wątpliwości, przynajmniej w rozumieniu strategicznym (bez wnikania w sens szczegółowych zapisów i oceny przyjmowanych przez Polskę zobowiązań), o tyle późniejsza polityka polska realizowana w ramach struktur zachodnich, tudzież polityka rządu w Warszawie wobec Rosji, musi spotkać się z jednoznacznie negatywną oceną. Polska pełniła i nadal pełni w Europie rolę tzw. „konia trojańskiego” Stanów Zjednoczonych. Nigdy wyraźniej nie został ujawniony kolonialny status Polski jak w 2003 roku, gdy wbrew koalicji wszystkich mocarstw znajdujących się wokół nas, tj. Niemiec, Francji i Rosji, Polska wzięła udział w inwazji Iraku. W rezultacie braku samodzielnej polityki nasz kraj nie posiada w Europie podmiotowej pozycji, ponieważ z własnej inicjatywy nie wchodzi w koalicje z poszczególnymi państwami w celu osiągania wspólnych, cząstkowych celów, ograniczając się do realizowania we wszystkich ważnych sprawach wytycznych polityki amerykańskiej lub niemieckiej. Jednocześnie Polska prowadzi politykę skrajnie antyrosyjską, dążąc do destabilizacji sytuacji na Wschodzie i ponosząc znaczne koszty wynikające z uprawiania takiej polityki. W imię „walki z Rosją” zaniedbuje interesy Polaków na Wschodzie, a także rezygnuje z dochodowych inwestycji, poczynając od zablokowania budowy gazociągu biegnącego przez Polskę, lecz omijającego Ukrainę, co spowodowało w następstwie wybudowanie gazociągu bałtyckiego omijającego Polskę, a skończywszy na najnowszych sankcjach i embargu na eksport polskich produktów do Rosji. Ewentualne włączenie Ukrainy w skład struktur zachodnich (a nawet objęcie Ukrainy ekstraordynaryjną pomocą finansową) nie leży w interesie Polski, ponieważ pozbawi nas części wsparcia unijnego, osłabi konkurencyjność polskiej gospodarki, a także spowoduje dalsze obniżenie i tak skandalicznie niskich zarobków niewolniczej polskiej siły roboczej. Natomiast jeśli Ukraina nie zostanie objęta programem szczodrej pomocy ze strony Zachodu (w tym również Polski!), należy się spodziewać długotrwałej destabilizacji za naszą wschodnią granicą, co może pogrążyć naszą gospodarkę, a nawet zagrozić naszemu bytowi narodowemu. Dlaczego zatem Polska poparła antyrosyjski przewrót w Kijowie? Odpowiedź na to pytanie musi zostać udzielona.
Reasumując, uczestnictwo Polski w strukturach zachodnich samo w sobie nie budzi wątpliwości, natomiast zdecydowany sprzeciw budzi sposób, w jaki rząd w Warszawie i jego reprezentanci realizują błędne (szkodliwe dla naszego interesu) założenia polskiej polityki zagranicznej.
Polska jako zwornik bezpieczeństwa, a nie państwo frontowe
Stwierdziwszy, że Polska prowadzi niesamodzielną i błędną – z punktu widzenia interesu narodowego – politykę, należy objaśnić, jaka realistycznie patrząc powinna być samodzielna polska polityka, polityka służąca naszym interesom narodowym. Zacząć należy od stwierdzenia, że strategiczne i trwałe porozumienie pomiędzy Zachodem a Rosją leży w interesie Polski, ponieważ rozładowuje napięcie w Europie Środkowo-Wschodniej i przenosi front konfliktu w inne rejony świata. Dążenie do eskalacji konfliktu z Rosją w celu uzyskania przez Polskę statusu ważnego sojusznika Stanów Zjednoczonych – „drugiego Izraela” – stanowi wyraz megalomanii połączonej z niezrozumieniem istoty rzeczy: Polska nie skorzysta na jakimkolwiek konflikcie pomiędzy mocarstwami w tej części świata. Zauważmy, że Polska w 1989 roku odzyskała (przynajmniej formalnie) status państwa niepodległego w wyniku zakończenia rywalizacji dwóch bloków w Europie, czego wyrazem było m.in. zburzenie muru berlińskiego. Natomiast w latach tzw. „zimnej wojny” Polska stanowiła de facto kolonię imperium sowieckiego. Analogie historyczne z XIX i XX wieku nie mają nic do rzeczy, ponieważ odnoszą się do sytuacji, gdy Polska nie istniała, więc niewiele mieliśmy do stracenia i w sytuacji zmiany status quo mogliśmy tylko zyskiwać. Obecnie sytuacja wygląda odmiennie: Polska ma bardzo dużo do stracenia. Do niedawna Polska znajdowała się w wyjątkowo korzystnej sytuacji geopolitycznej, zatem dążenie Warszawy do zburzenia korzystnego dla nas status quo (np. poparcie rewolucji na Ukrainie) oraz eskalacji konfliktu międzynarodowego było i jest działaniem szkodliwym dla polskiego interesu narodowego.
W interesie Polski leży uzyskanie trwałego pokoju w regionie, a także utrzymywanie poprawnych relacji ze wszystkimi sąsiadami. Jedynym warunkiem stawianym przez Warszawę sąsiadom powinno być zapewnienie przez ich rządy praw i swobód Polakom zamieszkującym poza granicami Polski. Polska oraz Ukraina mogłyby pełnić rolę pomostu łączącego Zachód ze Wschodem. Polska byłaby w takim układzie rzecznikiem interesów Zachodu, zaś Ukraina rzecznikiem interesu Wschodu. Takie rozwiązanie wydaje się optymalne z punktu widzenia interesu narodów Europy Środkowo-Wschodniej. Ogranicza rolę zarówno Niemiec, Rosji oraz Stanów Zjednoczonych. Umożliwia przeciwstawienie się zarówno prądom rozkładowym płynącym z Zachodu oraz modelowi supremacji władzy typowemu dla Azji. Niestety, postępowanie elit rządzących zarówno w Polsce jak i na Ukrainie prawdopodobnie doprowadziło do definitywnego fiaska projektu „pomostu”. W obecnej sytuacji głównymi rozgrywającymi w rejonie są Stany Zjednoczone, Niemcy i Rosja. Ten kto wygra rywalizację o wpływy, przejmie bogactwa obszaru, jaki przypadnie mu w udziale. Sytuacja na Ukrainie jest nieprzewidywalna i w zasadzie obecnie nie widać żadnej sensownej drogi prowadzącej do normalizacji stosunków w tym kraju. Za doprowadzenie do takiej sytuacji dziejową – nie waham się przed użyciem tego określenia – współodpowiedzialność ponoszą politycy rządzącej Polską Platformy Obywatelskiej (w znacznie mniejszym stopniu opozycyjnego Prawa i Sprawiedliwości). Fakt, że - pomimo tego, do czego doprowadzili – nadal dzierżą oni ster władzy z woli wyborców (bądź znajdują się w przededniu powrotu do sprawowania władzy), wystawia niechlubne świadectwo Polakom, zarówno tym, którzy udają się na wybory, jak tym, którzy w wyborach nie uczestniczą.
Nie znaczy to, że w obecnej, zagmatwanej sytuacji Polska nie może wpływać na dalszy rozwój sytuacji. Dopóki nie nastąpi przekształcenie się konfliktu lokalnego w konflikt międzynarodowy, istnieje możliwość podejmowania działań zmierzających do „deeskalacji”. Największym problemem stojącym przed autentycznie polską polityką jest poprawa relacji z Rosją, a przede wszystkim odbudowa wzajemnego zaufania. Niestety, nie jest realne odbudowanie w krótkim okresie tego, co było niszczone przez lata, nie wspominając o zaszłościach historycznych, tj. okresie Związku Sowieckiego.
Jakie zagrożenia niesie przyszłość
Trudno przewidzieć dalszy rozwój wydarzeń nie tylko na Ukrainie, ale również w Europie czy Rosji. Najbardziej przewidywalna jest polityka amerykańska, wspomniano już wyżej o nadziei na zmianę jej priorytetów i ukierunkowanie na partnerską współpracę z Europą, a może nawet z Rosją. Europa może pokusić się o odgrywanie samodzielnej roli i zawarcie strategicznego sojuszu z Rosją. Możliwe, że byłaby to Europa bez Wielkiej Brytanii, która (wbrew państwom kontynentalnym) zdecydowałaby się na utrzymanie bliskiego związku ze Stanami Zjednoczonymi. Ale również można wyobrazić sobie inne scenariusze: rozpad Europy z wszystkimi tego konsekwencjami (to najgorszy scenariusz dla Polski) lub zaostrzenie konfliktu pomiędzy Zachodem a Wschodem. Polska będzie w każdym wariancie ponosiła koszty rywalizacji pomiędzy mocarstwami, tym większe, im bardziej będzie związana z jedną ze stron konfliktu, największe w przypadku związania się ze stroną, która ostatecznie wycofa się z naszej części Europy. Z kolei Rosja może nie przetrwać przedłużającej się konfrontacji z Zachodem, jak również może związać się z Chinami. Nie będą to zmiany korzystne dla Polski. Nasz kraj poniesie konsekwencje ewentualnej destabilizacji sytuacji na Wschodzie. Nie należy zachowywać się jak słoń w sklepie z porcelaną.
Niestety, wydaje się, że okres wyjątkowej prosperity w dziejach Polski (mam na myśli ostatnią dekadę XX i pierwsze dekady XXI wieku) dobiega (lub już dobiegł) końca. Przed Polską staną wielkie wyzwania, do sprostania którym nie jesteśmy przygotowani. Nawet nie zastanawiamy się, co nas może czekać i jak należy się przygotować na walkę o zachowanie bytu narodowego. Niestety, zarówno Stany Zjednoczone jak Europa odchodzą od swoich korzeni i prowadzą politykę antychrześcijańską. Zachód przeżywa kryzys wewnętrzny, największy od czasów rozpadu Cesarstwa Rzymskiego. Kryzys tożsamości w Polsce niesie zagrożenie dla polskości. O ile jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wielonarodowe Stany Zjednoczone czy Wielką Brytanię, propagujące antychrześcijańską ideologię, o tyle Polska pozbawiona narodowo-katolickiego kośćca przestanie istnieć jako odrębny byt. Łatwość, z jaką Polacy na emigracji asymilują się, wskazuje, że rację miał Roman Dmowski, uznając za największe niebezpieczeństwo dla polskości: zagrożenie ze strony „starszej cywilizacyjnie” kultury niemieckiej. W dobie II wojny światowej największymi przeciwnikami Polski, a zarazem entuzjastycznymi zwolennikami nazizmu byli zgermanizowani Mazurzy wyznający luteranizm. Podobne przykłady, wskazujące na uleganie przez Polaków obcym wpływom, można mnożyć.
Na dłuższą metę dechrystianizacja i odchodzenie Zachodu od tradycji niosą ze sobą jeszcze jedno zagrożenie. Mowa o naszym zachodnim sąsiedzie. W dziejach Niemiec występują dwa nurty: jeden, nawiązujący do idei Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, najdoskonalej zdefiniowany przez Constantina Frantza, oraz drugi, nawiązujący do militarnego nacjonalizmu Ottona Bismarcka, a w skrajnej postaci wyrażony przez Adolfa Hitlera. Po II wojnie światowej w Niemczech nastąpił – wydawałoby się – definitywny kres „prusactwa” i przeważył model tradycyjny, oparty na pokojowym, federalistycznym i chrześcijańskim etosie. Niestety, po zjednoczeniu w 1990 roku, obecne Niemcy ulegają w przyspieszonym tempie laicyzacji i odchodzą od modelu tradycyjnego społeczeństwa. Przekształcenie się Niemiec w społeczeństwo multikulturalne, oznaczać będzie zwiększenie ich (i tak znacznych) możliwości duchowej asymilacji Polaków zamieszkujących również obszar między Odrą i Bugiem. Niczego dobrego nie należy się spodziewać również w przypadku ewentualnego, choć mało prawdopodobnego, powrotu Niemców do modelu „pruskiego”.
Reasumując, w każdym wariancie zakładającym odejście od tradycyjnego modelu (a trudno wyobrazić sobie odrodzenie chrześcijaństwa w Berlinie), przyszłe Niemcy stanowić będą zagrożenie dla przyszłości Polski. Albowiem model multikulturowy oznacza śmiertelne zagrożenie zwłaszcza dla naszego narodu, który może nie przetrwać rozpadu tradycyjnych wartości oraz porzucenia chrześcijańskiego etosu. Z przenikliwością graniczącą niemal z jasnowidztwem Dmowski w 1927 roku wskazywał na „rozkład” moralny i działanie „sił odśrodkowych” jako przyczyny utraty przez narody Europy zdolności do sterowania „statkiem państwowym”. „Jest to nieszczęściem tych społeczeństw, wielką dla ich przyszłości groźbą” – pisał w „Zagadnieniu rządu”. „Wskutek tego wszakże, iż nieszczęściem tym dotknięte są społeczeństwa przodujące w naszej cywilizacji, wywierające urok na narody młodsze cywilizacyjnie lub słabsze swą kulturą materialną i umysłową, a stąd budzące wśród nich naśladownictwo – groźba istnieje dla przyszłości całej naszej cywilizacji”.