Nowy numer 39 (1/2018)

Najnowszy film

Facebook

wtorek, 09 maj 2017 14:43

Od „Pax Americana” do świata wielobiegunowego

Napisane przez Dr Wojciech Turek

Przemiany zachodzące w Polsce należy widzieć w szerszym kontekście, uwzględniającym nie tylko zakończony pomyślnie proces demontażu systemu komunistycznego i trwający nadal proces jednoczenia się Europy, ale również skomplikowane zagadnienie rywali­zacji pomiędzy potęgami o dominację w świecie. Powielanie historycznego schematu sprowadzającego współczesną rywalizację pomiędzy supermocarstwami do rywalizacji dwóch bloków: zachodniego i komunistycznego, jest już w XXI wieku rażącym anachro­nizmem. Powyższe stwierdzenie bynajmniej nie jest truizmem.

Do niedawna można było twierdzić, że nie ma po­trzeby wyważania otwartych drzwi i przypominania, że system sowieckiego komunizmu rozpadł się na początku lat 90. ubiegłego wieku, jednak wydarze­nia na Ukrainie, a ściślej mówiąc reakcja na te wy­darzenia czynników decyzyjnych w Polsce wskazuje, że wciąż trzeba opinii w Polsce tłumaczyć i wyjaśniać nawet rzeczy z pozoru oczywiste i niepodlegające żadnym wątpliwościom. W Polsce AD 2014 nieste­ty nadal mówi się i postępuje tak, jakby w Moskwie rządziła partia komunistyczna, nadal istniał Układ Warszawski i realna była groźba zdominowania przez Rosję krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Można odnieść wrażenie, że zmieniły się jedynie ośrodki decyzyjne, tzn. Moskwę jako suwerena za­stąpił Waszyngton czy Bruksela, natomiast mecha­nizm serwilistycznej podległości i manichejski świa­topogląd nadal dominują w sferach rządzących w Polsce. Smutne to i bardzo źle rokuje na przyszłość, ponieważ dowodzi, że elita rządząca – politycy oraz wojskowi – jest pozbawiona odpowiednich kwalifi­kacji i powinna zostać, w interesie narodu polskiego, niezwłocznie odsunięta od wpływu na państwo.

Demontaż systemu komunistycznego pod koniec XX wieku oznaczał dla Europy przezwyciężenie podziału kontynentu na dwie części i tym samym otworzył możliwość zjednoczenia Europy. Mogło­by się wydawać, że wraz z rozpadem imperium sowieckiego i zjednoczeniem Europy nastąpi de­finitywny koniec świata wielkich bloków. Polityka nie znosi jednak próżni i pustkę, jaka powstała w rezultacie głębokiego kryzysu wewnętrznego wy­wołanego rozpadem Związku Sowieckiego, a tak­że wycofania wojsk sowieckich z Niemiec, Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, wypełniły wpływy amerykańskie. Stany Zjednoczo­ne, pozbawione rywala, jakim był Związek Sowiec­ki, zaczęły pełnić rolę żandarma świata, wielkiego „strażnika światowego porządku”. Kulminacyjnym momentem przesądzającym o klęsce modelu jed­nobiegunowego świata, zarządzanego przez jedno supermocarstwo, stała się inwazja Iraku w 2003 roku. Wprawdzie Stany Zjednoczone obaliły rząd Saddama Hussajna w Iraku, jednak spotkały się z otwartym sprzeciwem ze strony dotychczasowych sojuszników: Francji i Niemiec, wspartych przez Rosję, a także, o czym nie należy zapominać, przez Stolicę Apostolską. Kiedy dzisiaj słyszymy o łama­niu przez Rosję prawa międzynarodowego, nie na­leży zapominać o II wojnie irackiej, która została wywołana z naruszeniem art. 42 Karty Narodów Zjednoczonych, stwierdzającego nielegalność mi­litarnego naruszenia granic suwerennego państwa bez osobnej rezolucji Rady Bezpieczeństwa, która zezwalałaby na takie naruszenie. Przeciw atako­wi na Irak wypowiedziała się większość członków Rady Bezpieczeństwa (3 na 5 stałych) oraz 7 z 10 członków niestałych. Później okazało się, że zarzuty kierowane pod adresem Hussajna zostały sprepa­rowane. Stany Zjednoczone utraciły moralny man­dat do sprawowania przywództwa w świecie; napo­tkały ponadto na sprzeciw większości liczących się państw na świecie.

W kolejnych latach Stany Zjednoczone usiłowa­ły utrzymać dotychczasowy prymat, wzniecając – pod pozorem szerzenia demoliberalnej ideologii – szereg konfliktów wewnętrznych skutkujących trwałą destabilizacją państw objętych wewnętrz­nymi zamieszkami, a nawet prowadzących do praktycznego demontażu państw, jak w przypad­ku Somalii czy Libii. Dzisiejsze Stany Zjednoczo­ne nie są już strażnikiem, ale destabilizatorem porządku światowego, niecofającym się przed stosowaniem metod stanowiących oczywiste za­przeczenie deklarowanych oficjalnie tzw. demoli­beralnych wartości. Konflikt na Ukrainie również stanowi efekt polityki amerykańskiej, zmierzają­cej do destabilizacji w państwach i rejonach, gdzie Stany Zjednoczone są zainteresowane uzyskaniem lub utrwaleniem dominacji.

Bezpośrednią przyczyną obecnego kryzysu w sto­sunkach Zachodu z Rosją, jest nieuregulowanie – po zawarciu w Moskwie w 1990 roku porozumienia w sprawie zjednoczenia Niemiec i przebiegu gra­nicy polsko-niemieckiej – kwestii rozgraniczenia stref wpływów. W kolejnych latach Stany Zjedno­czone, wspierane przez Niemcy, prowadziły w Eu­ropie Środkowo-Wschodniej politykę faktów doko­nanych, przyjmując szereg krajów do NATO oraz w skład jednoczącej się Europy. Rosja, która wycofała swe wojska m.in. z Polski, następnie po mniej lub bardziej stanowczych sprzeciwach ustępowała z kolejnych państw wchodzących poprzednio w skład Układu Warszawskiego, ale było oczywiste, że na­stąpi chwila, kiedy Moskwa przestanie się cofać uznając, że zagrożone są jej żywotne, narodowe i racjonalnie uzasadnione interesy. Jeśli nie ma po­rozumienia o podziale stref wpływów, to ich gra­nice wyznacza się siłą i ten właśnie proces obecnie obserwujemy. Można nad tym ubolewać, ale trzeba też realistycznie przyznać, że taka jest natura poli­tyki a ponadto Polska nie mogła wywrzeć wpływu na politykę wielkich tego świata. Jedyne, co leży w zasięgu naszych możliwości, to wpływanie na poło­żenie polskiego okrętu w sytuacji rozkołysania oce­anu polityki światowej.

Obecna polityka amerykańska, której istotę można sprowadzić do podporządkowywania sobie poszczególnych państw, ewentualnie destabilizo­wania tych, które nie zamierzają zaakceptować su­werena, na dłuższą metę nie służy interesom ame­rykańskim i w tym stwierdzeniu należy upatrywać nadziei, że zostanie w przyszłości zrewidowana. Stany Zjednoczone osiągną więcej, jeśli pogodzą się z koniecznością uszanowania suwerenności mniejszych mocarstw i zaczną z nimi współpraco­wać na zasadach partnerskich, a nie na zasadzie wasalno-poddańczej, w celu realizacji zbliżonych celów. Najbliższym i najpewniejszym sojusznikiem Waszyngtonu była i jest nadal Europa, dlatego w interesie Stanów Zjednoczonych leży jej umacnia­nie, a nie osłabianie. Kolejnym potencjalnym so­jusznikiem jest Rosja, która – podobnie jak Stany Zjednoczone – obawia się Chin. Ponadto teryto­rium Rosji stanowi ogromny rezerwuar bogactw naturalnych, które posiadają kapitalne znaczenie dla bezpieczeństwa Zachodu. Nie znaczy to jednak, że Stany Zjednoczone dokonają wyboru polityki obiektywnie najlepiej służącej ich interesom. Moż­liwe są różne scenariusze. Należy pamiętać, że nie ma pewności, że krótkowzroczna polityka amery­kańskie ulegnie zmianie. Roman Dmowski surowo oceniał jej poziom, gdy np. pisząc w 1932 roku o wspieraniu Chin przez polityków amerykańskich, konstatował: „Ci geszefciarze operują tylko dniem dzisiejszym”.

W nieodległej przeszłości, tj. od 1990 roku, Rosja konsekwentnie zmierzała do nawiązywania współ­pracy z Zachodem. Oczywiście nie do współpracy za wszelką cenę, ani też bez akceptacji dla utraty suwerenności na rzecz Zachodu. Swoistym papier­kiem lakmusowym ujawniającym faktyczny status Rosji jest kwestia ideologii tzw. „demoliberalnej”. Zachód dążąc do dostosowania Rosji do tzw. „stan­dardów demokratycznych” ujawnia chęć pozbawie­nia Rosji suwerenności, natomiast Rosja, promując prawosławie zamiast „genderyzmu”, ujawnia swą faktyczną niezależność od Zachodu. Nie jest prze­sądzone, jaki będzie kierunek polityki rosyjskiej w przyszłości. Rosja ma do wyboru dwie opcje: iść z Zachodem przeciw Chinom lub iść z Chinami prze­ciw Zachodowi. Możliwe są oczywiście rozmaite warianty pośrednie, o których nie ma potrzeby w tym miejscu wspominać, ponieważ znacząco wy­dłużyłoby to wywód.

Prawdopodobna i pożądana zmiana strategicz­nych celów polityki amerykańskiej oznaczać będzie definitywny kres dotychczasowego układu jedno­biegunowego i ukształtowanie się modelu wielo­biegunowego. Paradoksalnie oznaczać to będzie znacznie większą swobodę dla mniejszych państw, ponieważ nie będzie już jednej wiodącej ideologii „demoliberalnej”, narzucanej per fas et ne fas in­nym państwom i społeczeństwom.

Miejsce Polski w systemach sojuszy

Polska po 1989 roku zyskała możliwość dokona­nia wyboru pomiędzy opcją zachowania związku z Rosją (casus Białorusi), a mniej lub bardziej ścisłą integracją ze strukturami zachodnimi. Trudno po­wiedzieć, na ile wybór integracji z Unią Europejską oraz członkostwa w NATO był wynikiem przemy­ślanej polityki elit rządzących, opartej na zrozumie­niu polskiego interesu narodowego, a na ile stano­wił oczywisty rezultat zabiegów amerykańskich i niemieckich. Obserwując wydarzenia na Ukrainie, a także przebieg procesów np. prywatyzacji, moż­na podejrzewać, że ten drugi czynnik mógł odegrać istotną, a nawet decydującą rolę, niemniej jednak, politykę prozachodnią Polski w latach 90. ub. wie­ku należy uznać za zgodną z polskim interesem, zważywszy tysiącletni związek państwa z Kościo­łem katolickim, a także jednoznaczną identyfikację Polaków z cywilizacją zachodnią w dotychczasowej postaci. Integracja gospodarki polskiej z gospodar­ką europejską stanowi jeden z elementów zabez­pieczających nasz byt w szerokim rozumieniu tego słowa. Odrębne zagadnienie stanowi treść wynego­cjowanych warunków dotyczących włączenia Polski w skład systemu zachodniego. Jednakowoż nawet jeśli były one dla nas niekorzystne, wydaje się, że – pomimo wszystko – należało wykonać strategiczny zwrot w kierunku Zachodu celem utrwalenia no­wego – optymalnego w istniejącej rzeczywistości – statusu Polski w Europie.

O ile kwestia integracji z Zachodem nie budzi wątpliwości, przynajmniej w rozumieniu stra­tegicznym (bez wnikania w sens szczegółowych zapisów i oceny przyjmowanych przez Polskę zo­bowiązań), o tyle późniejsza polityka polska re­alizowana w ramach struktur zachodnich, tudzież polityka rządu w Warszawie wobec Rosji, musi spotkać się z jednoznacznie negatywną oceną. Polska pełniła i nadal pełni w Europie rolę tzw. „konia trojańskiego” Stanów Zjednoczonych. Ni­gdy wyraźniej nie został ujawniony kolonialny status Polski jak w 2003 roku, gdy wbrew koalicji wszystkich mocarstw znajdujących się wokół nas, tj. Niemiec, Francji i Rosji, Polska wzięła udział w inwazji Iraku. W rezultacie braku samodzielnej polityki nasz kraj nie posiada w Europie podmio­towej pozycji, ponieważ z własnej inicjatywy nie wchodzi w koalicje z poszczególnymi państwami w celu osiągania wspólnych, cząstkowych celów, ograniczając się do realizowania we wszystkich ważnych sprawach wytycznych polityki amerykań­skiej lub niemieckiej. Jednocześnie Polska prowa­dzi politykę skrajnie antyrosyjską, dążąc do desta­bilizacji sytuacji na Wschodzie i ponosząc znaczne koszty wynikające z uprawiania takiej polityki. W imię „walki z Rosją” zaniedbuje interesy Polaków na Wschodzie, a także rezygnuje z dochodowych inwestycji, poczynając od zablokowania budowy gazociągu biegnącego przez Polskę, lecz omija­jącego Ukrainę, co spowodowało w następstwie wybudowanie gazociągu bałtyckiego omijającego Polskę, a skończywszy na najnowszych sankcjach i embargu na eksport polskich produktów do Rosji. Ewentualne włączenie Ukrainy w skład struktur zachodnich (a nawet objęcie Ukrainy ekstraor­dynaryjną pomocą finansową) nie leży w intere­sie Polski, ponieważ pozbawi nas części wsparcia unijnego, osłabi konkurencyjność polskiej go­spodarki, a także spowoduje dalsze obniżenie i tak skandalicznie niskich zarobków niewolniczej polskiej siły roboczej. Natomiast jeśli Ukraina nie zostanie objęta programem szczodrej pomocy ze strony Zachodu (w tym również Polski!), należy się spodziewać długotrwałej destabilizacji za na­szą wschodnią granicą, co może pogrążyć naszą gospodarkę, a nawet zagrozić naszemu bytowi narodowemu. Dlaczego zatem Polska poparła an­tyrosyjski przewrót w Kijowie? Odpowiedź na to pytanie musi zostać udzielona.

Reasumując, uczestnictwo Polski w strukturach zachodnich samo w sobie nie budzi wątpliwości, natomiast zdecydowany sprzeciw budzi sposób, w jaki rząd w Warszawie i jego reprezentanci realizu­ją błędne (szkodliwe dla naszego interesu) założe­nia polskiej polityki zagranicznej.

Polska jako zwornik bezpieczeń­stwa, a nie państwo frontowe

Stwierdziwszy, że Polska prowadzi niesamodziel­ną i błędną – z punktu widzenia interesu narodo­wego – politykę, należy objaśnić, jaka realistycznie patrząc powinna być samodzielna polska polityka, polityka służąca naszym interesom narodowym. Zacząć należy od stwierdzenia, że strategiczne i trwałe porozumienie pomiędzy Zachodem a Rosją leży w interesie Polski, ponieważ rozładowuje na­pięcie w Europie Środkowo-Wschodniej i przenosi front konfliktu w inne rejony świata. Dążenie do eskalacji konfliktu z Rosją w celu uzyskania przez Polskę statusu ważnego sojusznika Stanów Zjed­noczonych – „drugiego Izraela” – stanowi wyraz megalomanii połączonej z niezrozumieniem istoty rzeczy: Polska nie skorzysta na jakimkolwiek kon­flikcie pomiędzy mocarstwami w tej części świata. Zauważmy, że Polska w 1989 roku odzyskała (przy­najmniej formalnie) status państwa niepodległego w wyniku zakończenia rywalizacji dwóch bloków w Europie, czego wyrazem było m.in. zburzenie muru berlińskiego. Natomiast w latach tzw. „zimnej woj­ny” Polska stanowiła de facto kolonię imperium sowieckiego. Analogie historyczne z XIX i XX wie­ku nie mają nic do rzeczy, ponieważ odnoszą się do sytuacji, gdy Polska nie istniała, więc niewiele mie­liśmy do stracenia i w sytuacji zmiany status quo mogliśmy tylko zyskiwać. Obecnie sytuacja wyglą­da odmiennie: Polska ma bardzo dużo do stracenia. Do niedawna Polska znajdowała się w wyjątkowo korzystnej sytuacji geopolitycznej, zatem dążenie Warszawy do zburzenia korzystnego dla nas sta­tus quo (np. poparcie rewolucji na Ukrainie) oraz eskalacji konfliktu międzynarodowego było i jest działaniem szkodliwym dla polskiego interesu na­rodowego.

W interesie Polski leży uzyskanie trwałego poko­ju w regionie, a także utrzymywanie poprawnych relacji ze wszystkimi sąsiadami. Jedynym warun­kiem stawianym przez Warszawę sąsiadom powin­no być zapewnienie przez ich rządy praw i swobód Polakom zamieszkującym poza granicami Polski. Polska oraz Ukraina mogłyby pełnić rolę pomostu łączącego Zachód ze Wschodem. Polska byłaby w takim układzie rzecznikiem interesów Zachodu, zaś Ukraina rzecznikiem interesu Wschodu. Takie rozwiązanie wydaje się optymalne z punktu widze­nia interesu narodów Europy Środkowo-Wschod­niej. Ogranicza rolę zarówno Niemiec, Rosji oraz Stanów Zjednoczonych. Umożliwia przeciwstawie­nie się zarówno prądom rozkładowym płynącym z Zachodu oraz modelowi supremacji władzy ty­powemu dla Azji. Niestety, postępowanie elit rzą­dzących zarówno w Polsce jak i na Ukrainie praw­dopodobnie doprowadziło do definitywnego fiaska projektu „pomostu”. W obecnej sytuacji głównymi rozgrywającymi w rejonie są Stany Zjednoczone, Niemcy i Rosja. Ten kto wygra rywalizację o wpły­wy, przejmie bogactwa obszaru, jaki przypadnie mu w udziale. Sytuacja na Ukrainie jest nieprze­widywalna i w zasadzie obecnie nie widać żadnej sensownej drogi prowadzącej do normalizacji sto­sunków w tym kraju. Za doprowadzenie do takiej sytuacji dziejową – nie waham się przed użyciem tego określenia – współodpowiedzialność ponoszą politycy rządzącej Polską Platformy Obywatelskiej (w znacznie mniejszym stopniu opozycyjnego Pra­wa i Sprawiedliwości). Fakt, że - pomimo tego, do czego doprowadzili – nadal dzierżą oni ster władzy z woli wyborców (bądź znajdują się w przededniu powrotu do sprawowania władzy), wystawia nie­chlubne świadectwo Polakom, zarówno tym, którzy udają się na wybory, jak tym, którzy w wyborach nie uczestniczą.

Nie znaczy to, że w obecnej, zagmatwanej sytuacji Polska nie może wpływać na dalszy rozwój sytuacji. Dopóki nie nastąpi przekształcenie się konfliktu lo­kalnego w konflikt międzynarodowy, istnieje moż­liwość podejmowania działań zmierzających do „deeskalacji”. Największym problemem stojącym przed autentycznie polską polityką jest poprawa relacji z Rosją, a przede wszystkim odbudowa wza­jemnego zaufania. Niestety, nie jest realne odbu­dowanie w krótkim okresie tego, co było niszczone przez lata, nie wspominając o zaszłościach histo­rycznych, tj. okresie Związku Sowieckiego.

Jakie zagrożenia niesie przyszłość

Trudno przewidzieć dalszy rozwój wydarzeń nie tylko na Ukrainie, ale również w Europie czy Rosji. Najbardziej przewidywalna jest polityka amery­kańska, wspomniano już wyżej o nadziei na zmia­nę jej priorytetów i ukierunkowanie na partnerską współpracę z Europą, a może nawet z Rosją. Europa może pokusić się o odgrywanie samodzielnej roli i zawarcie strategicznego sojuszu z Rosją. Możliwe, że byłaby to Europa bez Wielkiej Brytanii, która (wbrew państwom kontynentalnym) zdecydowała­by się na utrzymanie bliskiego związku ze Stanami Zjednoczonymi. Ale również można wyobrazić so­bie inne scenariusze: rozpad Europy z wszystkimi tego konsekwencjami (to najgorszy scenariusz dla Polski) lub zaostrzenie konfliktu pomiędzy Zacho­dem a Wschodem. Polska będzie w każdym warian­cie ponosiła koszty rywalizacji pomiędzy mocar­stwami, tym większe, im bardziej będzie związana z jedną ze stron konfliktu, największe w przypadku związania się ze stroną, która ostatecznie wycofa się z naszej części Europy. Z kolei Rosja może nie przetrwać przedłużającej się konfrontacji z Zacho­dem, jak również może związać się z Chinami. Nie będą to zmiany korzystne dla Polski. Nasz kraj po­niesie konsekwencje ewentualnej destabilizacji sy­tuacji na Wschodzie. Nie należy zachowywać się jak słoń w sklepie z porcelaną.

Niestety, wydaje się, że okres wyjątkowej pro­sperity w dziejach Polski (mam na myśli ostatnią dekadę XX i pierwsze dekady XXI wieku) dobiega (lub już dobiegł) końca. Przed Polską staną wiel­kie wyzwania, do sprostania którym nie jesteśmy przygotowani. Nawet nie zastanawiamy się, co nas może czekać i jak należy się przygotować na walkę o zachowanie bytu narodowego. Niestety, zarówno Stany Zjednoczone jak Europa odchodzą od swo­ich korzeni i prowadzą politykę antychrześcijańską. Zachód przeżywa kryzys wewnętrzny, największy od czasów rozpadu Cesarstwa Rzymskiego. Kryzys tożsamości w Polsce niesie zagrożenie dla polskości. O ile jesteśmy w stanie wyobrazić sobie wielonaro­dowe Stany Zjednoczone czy Wielką Brytanię, pro­pagujące antychrześcijańską ideologię, o tyle Polska pozbawiona narodowo-katolickiego kośćca przesta­nie istnieć jako odrębny byt. Łatwość, z jaką Polacy na emigracji asymilują się, wskazuje, że rację miał Roman Dmowski, uznając za największe niebezpie­czeństwo dla polskości: zagrożenie ze strony „star­szej cywilizacyjnie” kultury niemieckiej. W dobie II wojny światowej największymi przeciwnikami Pol­ski, a zarazem entuzjastycznymi zwolennikami nazi­zmu byli zgermanizowani Mazurzy wyznający lute­ranizm. Podobne przykłady, wskazujące na uleganie przez Polaków obcym wpływom, można mnożyć.

Na dłuższą metę dechrystianizacja i odcho­dzenie Zachodu od tradycji niosą ze sobą jeszcze jedno zagrożenie. Mowa o naszym zachodnim są­siedzie. W dziejach Niemiec występują dwa nurty: jeden, nawiązujący do idei Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, najdoskona­lej zdefiniowany przez Constantina Frantza, oraz drugi, nawiązujący do militarnego nacjonalizmu Ottona Bismarcka, a w skrajnej postaci wyrażo­ny przez Adolfa Hitlera. Po II wojnie światowej w Niemczech nastąpił – wydawałoby się – defini­tywny kres „prusactwa” i przeważył model trady­cyjny, oparty na pokojowym, federalistycznym i chrześcijańskim etosie. Niestety, po zjednoczeniu w 1990 roku, obecne Niemcy ulegają w przyspie­szonym tempie laicyzacji i odchodzą od modelu tradycyjnego społeczeństwa. Przekształcenie się Niemiec w społeczeństwo multikulturalne, ozna­czać będzie zwiększenie ich (i tak znacznych) możliwości duchowej asymilacji Polaków za­mieszkujących również obszar między Odrą i Bu­giem. Niczego dobrego nie należy się spodziewać również w przypadku ewentualnego, choć mało prawdopodobnego, powrotu Niemców do modelu „pruskiego”.

Reasumując, w każdym wariancie zakładającym odejście od tradycyjnego modelu (a trudno wy­obrazić sobie odrodzenie chrześcijaństwa w Berli­nie), przyszłe Niemcy stanowić będą zagrożenie dla przyszłości Polski. Albowiem model multikultu­rowy oznacza śmiertelne zagrożenie zwłaszcza dla naszego narodu, który może nie przetrwać rozpadu tradycyjnych wartości oraz porzucenia chrześcijań­skiego etosu. Z przenikliwością graniczącą niemal z jasnowidztwem Dmowski w 1927 roku wskazywał na „rozkład” moralny i działanie „sił odśrodko­wych” jako przyczyny utraty przez narody Europy zdolności do sterowania „statkiem państwowym”. „Jest to nieszczęściem tych społeczeństw, wielką dla ich przyszłości groźbą” – pisał w „Zagadnie­niu rządu”. „Wskutek tego wszakże, iż nieszczę­ściem tym dotknięte są społeczeństwa przodujące w naszej cywilizacji, wywierające urok na narody młodsze cywilizacyjnie lub słabsze swą kulturą ma­terialną i umysłową, a stąd budzące wśród nich na­śladownictwo – groźba istnieje dla przyszłości całej naszej cywilizacji”.