Nowy numer 39 (1/2018)

Najnowszy film

Facebook

czwartek, 19 październik 2017 10:16

O demokracji bez dyskusji

Napisane przez Maciej Szepietowski
Francis Fukuyama na kartach swego czasu głośnej obwieścił teorię mówiącą o rychłym zakończeniu globalnej rywalizacji między państwami i powszechnym panowaniu liberalnej demokracji. Nowy ład ogólnooświatowy miał być owocem procesów związanych z upadkiem komunizmu w krajach oddzielonych od Zachodu żelazną kurtyną i ich transformacja ustrojową w kierunku kapitalizmu i liberalnej demokracji. Przez wielu polityków, naukowców całymi latami komentowana i przedstawiana jako genialny manifest godny XXI wieku książka Fukuyamy „Koniec historii” ostatecznie w obliczu nowych problemów po upadku systemów komunistycznych, których tragiczną cezurą stał się zamach na World Trade Center, stała się niewiele wartą opowiastką futurologiczną.

Dziś niewielu powołuje się na ,,Koniec historii”. Już częściej można spotkać odniesienia w debacie publicznej do bardziej osadzonej w realiach i pozbawionej w takim stopniu demokratycznej egzaltacji książki Samuela Huntingtona „Zderzenie cywilizacji”. W kwestii relacji międzynarodowych, czas zweryfikował bezwzględnie, opartą na naiwnych przesłankach, życzeniową teorie końca historii i w powszechnej świadomości nikt nie ma złudzeń, co do znikomej wartości wypowiedzianych przed laty przez Fukuyamę słów.

Tym jednak, co pozostało dla wielu nadal aktualne z tej teorii jest wiara w demokrację jako jedyny skuteczny, gwarantujący rozwój i stabilizację system polityczny, posiadający rację bytu w świecie.Wyrażenie tego poglądu oczywiście nie było czymś prekursorskim, bo od dobrych kilkudziesięciu lat z różnych źródeł przekonywano nas i przekonuje się nadal o uniwersalnym dobrodziejstwie demokracji. Niemniej w tym przypadku celowo zwróciłem uwagę na przykład Fukuyamy, bo przy okazji publicznego - acz połowicznego - zrewidowania „Końca historii” można śmiało zapytać czemu demokracja i jej rola we współczesnym świecie pozostała i pozostaje nieustannie poza sferą dyskusji jako swoiste sacrum.

Demokracja jako jeden z typów organizacji ustroju państwa podlega krytyce, tak jak inne formy władzy. Ma bogatą historię, przez wieki wykształcił się szereg jej rodzajów i definicji, często w dużym stopniu różniących się między sobą. Nieraz prowadziła do rozwoju, lecz równie często nawet do ludobójstwa i ogromnych tragedii.

Po pierwsze, proces powszechnej uniformizacji demokracji na liberalną modłę nie ma logicznego uzasadnienia, czego jesteśmy świadkami, bo jest to kolejny przykład oderwanej od rzeczywistości inżynierii społecznej. Wymaga naprawdę wąskich horyzontów dowodzenie, że system sprawnie funkcjonujący w jednym kraju znajdzie z całą pewnością tożsame zastosowanie i równie pozytywne rezultaty w państwie z innego kontynentu, o innej strukturze społecznej, gospodarczej i politycznej oraz o innej kulturze, obyczajowości i dorobku dziejowym.

Po drugie, brak uzasadnienia dla uznania demokracji jako jedynego słusznego ustroju, niepodlegającego korektom i zmianom. Najprostsza analiza sytuacji społeczno-politycznej w wielu krajach demokratycznej Europy jest świadectwem potężnego kryzysu kulturowego, w jakim znajdują się kraje i społeczeństwa.

Efekty wadliwej konstrukcji demokracji, dostrzegamy choćby na przykładzie partii politycznych, które w Europie od lat, a stopniowo i w Polsce przekształcają się w doskonale zorganizowane przedsiębiorstwa, dysponujące ogromnymi aktywami. Przestają pełnić rolę środka do realizacji programu, czyniąc zdobycie władzy celem samym w sobie dla demokratycznych polityków. Obecność w gruncie rzeczy podobnych do siebie ugrupowań, które toczą na arenie politycznej spory, będące niejednokrotnie aktorskimi majstersztykami, mającymi na celu troskę i reprezentację interesów partyjnych w pierwszej kolejności, poważnie znudziła Europejczyków i zaczyna męczyć także Polaków. I choć badania statystyczne wśród europejskich wyborców wskazują, że 40-60% nie czuje się reprezentowanych przez żadną partię polityczną, to mało kto się zastanawia poważnie nad źródłem takiego kryzysu zaufania do państwa i systemu politycznego. Zazwyczaj odpowiedzią na takie analizy jest podejmowanie przez państwo ,,edukacji w kierunku budowania świadomości demokratycznej w społeczeństwie”. Efektem tego jest, że już przedszkolaki narażone są na bezrefleksyjną indoktrynację ideologiczną dotyczącą jedynie słusznego ustroju.

System akceptacji ustroju demokratycznego oparto na dychotomicznym przeciwstawieniu demokracji najgorszym totalitarnym ustrojom, których piętno odciśnięte zostało w XX wieku. Gdy więc uważny obserwator demokratycznych patologii stwierdza fakty publicznie, z przeciwka pojawia się znany cytat Churchilla o braku lepszego ustroju i zestawienie demokracji z dyktaturami spod znaku swastyki lub sierpa i młota. Mechanizm prosty, eliminujący poważną refleksję, ale jak dotąd niestety skuteczny. Negacja demokracji jeszcze nie jest karalna, ale krytyczna ocena niektórych jej zjawisk prowadzi w Europie do towarzyskiego ostracyzmu przynajmniej.

Obudowanie panujących ustrojów specyficzną frazeologią mającą podkreślić wyjątkową wartość i niezwykłość oraz nowomową o „społeczeństwie otwartym”, „prawach człowieka”, ,,wolności słowa i wyboru”, „pluralizmie”, „praworządności”, nie zmienią faktu, że dziedzictwo rewolucji francuskiej i liberalizm uczyniły z demokracji system w podobnym stopniu destrukcyjny, jak totalitarne reżimy. Miliony zabijanych każdego roku bezbronnych dzieci nienarodzonych, osób starszych i chorych poddanych zabójstwu eutanatycznemu (patrz głośny casus Tierri Schiavo z USA uśmierconej legalnym wyrokiem sądu) stanowią wierzchołek problemu. Jaka jest więc legitymacja demoliberalizmu do tego by mógł być uznawany za doskonalszy i lepszy od jego totalitarnych poprzedników? Czy legitymizacja ma wynikać z tego, że te potworne ustawodawstwo i praktyka zyskały akceptację dzięki parlamentarnym głosowaniom?

Oczywiście powie ktoś o wielu istotnych różnicach między systemem demokratycznym w Stanach Zjednoczonych i państwach europejskich. Nie zmienia to jednak faktu, że rdzeń pozostaje tożsamy. Rdzeń oparty o historyczne fundamenty związane bądź ze wspomnianą niechlubną rewolucją francuską, bądź etosem „ojców założycieli” w USA. A także mesjanizm w polityce wewnętrznej i międzynarodowej oraz unoszący się w sferze społeczno-obyczajowej liberalizm i permisywizm. Ukoronowaniem tych desygnatów jest odrzucenie ze sfery publicznej Boga i Prawdy, co rodzi konsekwencje opisywane wyżej i jest paradoksalnie zasadą, która obowiązywała we wszystkich totalitarnych ustrojach relatywizujących dobro i zło, którym werbalnie sprzeciwiają się entuzjaści demokracji.

Zdając sobie sprawę z istotnej roli, jaką w społeczeństwie odgrywa religia, fanatyczni zwolennicy liberalnej demokracji dążą otwarcie do ustanowienia swego rodzaju „kultu” publicznego na bazie modnych i używanych powszechnie wieloznacznych i nieostrych słów-pułapek, będących źródłem semantycznego zamętu uniemożliwiającego konstruktywną, pozbawioną emocji debatę. Skutki demolatrii - bo tak nazywany jest świecki kult – w sferze świadomości społecznej widoczne są na przykładzie choćby szkoły, gdzie wszelkie próby dyscyplinowania uczniów rodzą emocjonalne komentarze o zamachu na wolność, demokrację i prawa człowieka (bardzo wygodne, ulubione i pojemne sformułowanie demoliberałów).

Hipokryzja liberallno-demokratyczna nierozerwalnie związana jest z oportunistycznym pragnieniem władzy i pieniędzy, a frazesy wygłaszane rytmicznie przez wielu ludzi mediów, biznesu i polityki służą upowszechnianiu tego modelu władzy, który już dawno przestał pełnić rolę wzoru i wskazówki dla innych. Przypomina częściej elegancką z pozoru biżuterię, która potem okazuje się tandetną, odpustową błyskotką.

Groteskowo wygląda proces zachęcania (czasem zbrojnie) państw „niedemokratycznych” do ustanowienia nowego ustroju, gdy popatrzymy co ,,cywilizowany demokratycznie” świat ma do zaoferowania: demograficzną katastrofę, chaos w sferze aksjologii ustroju, aborcję, odrzucenie Boga i religii, prymat konsumpcji i prymitywnej kultury masowej. Jak państwa toczone przez takie patologie mogą być punktem odniesienia i wzorcem dla innych? Jak można mówić o szacunku takiego modelu politycznej egzystencji społeczeństwa przez innych, skoro znamy efekty i kulisy funkcjonowania amoralnego i fałszywego ustroju.

Praktyczna nieumiejętność przezwyciężenia wielu problemów współczesnego świata – w tym Polski - wiąże się właśnie z brakiem publicznej debaty nas temat demokracji w jej liberalnej, dominującej wersji, jej funkcji, wad, perspektyw i alternatyw. Ten fakt wyłączenia demoliberalizmu z wszelkiej dyskusji, jako swoistego dogmatu, szkodzi przede wszystkim narodom i państwom oraz samej demokracji, która pozostaje nurtem nierozwojowym, odtwórczym, w coraz większym stopniu zdominowanym przez oderwane od rzeczywistości frazesy i zgubne ideologie. Przestaje służyć zdezorientowanemu społeczeństwu, na rzecz wąskich grup interesów i mętnych ideologii.

W: Myśl.pl, nr 1, s.6-7.