Nowy numer 39 (1/2018)

Najnowszy film

Facebook

wtorek, 09 maj 2017 14:52

Jak uwalnianie rynku wykorzystać do celów narodowych?

Napisane przez Konrad Osmycki

Jeżeli ktoś twierdzi, że żyjemy w kapitalizmie, to albo jest zupełnie niezorientowany w otaczającym nas świecie, albo zwyczajnie kłamie. Tu ukłon szczególnie w stronę socja­listów i lewaków różnego różowego autoramentu oraz zagubionych w ułudzie naiwnia­ków. Skoro nie kapitalizm, to jak można określić system, który się wytworzył w ostatnich 20 latach? Chyba jedynie dyktaturą klasy urzędniczo partyjnej. Socjalizm polegający na ciągłym zwiększaniu obciążeń podatkowych, próbowaniu objęcia opieką socjal­ną wszystkich i obiecywaniu lepszej przyszłości ostał się jedynie w USA. W Europie jest wszystko prócz obiecywania lepszej przyszłości. Raczej obiecuje się coraz gorszą przy­szłość. Chyba że ktoś lubi pracować dla idei aż do śmierci. Taki bezdrutowy obóz pracy pod wodzą najsilniejszego europejskiego narodu.

Jak jest?

W systemie obecnym wspomniana klasa urzędni­czo partyjna zajmuje się zubażaniem ludzi. W zasa­dzie żyje właśnie z tego, że niszczy nie tylko całe gru­py społeczne, ich zasoby finansowe i ich szanse na przyszłość. Właśnie jesteśmy w trakcie konsumowa­nia przystawki z małych i średnich przedsiębiorstw oraz resztek przemysłu. Część przedsiębiorców naiwnie myśli, że przy możnych panach to i świnia się wyżywi, a przy stu świniach to i niejeden chłop. Do czasu. Z wysługiwania się elitom tylko niektórzy będą mieli dochód. Reszta zostanie zepchnięta do grupy już dzisiaj traktowanej jak pospolite bydło. Do tych, co za marne pieniądze zasuwają od rana do wieczora i martwią się tylko o to, żeby im jutro nie było gorzej. W maksymalnym skrócie tak to właśnie wygląda. Nie ma to nic wspólnego z bogaceniem się, z konkurencją rynkową i z marzeniami o lepszej przyszłości. Kapitaliści to właśnie marzyciele, wi­zjonerzy, to ci, co nie wiedzą bądź nie wierzą, że się nie da czegoś zrobić. Dziś takich ludzi zabija się od razu na początku drogi przepisami. Urzędnicy rosz­czą sobie prawo do decydowania o wszystkim. A są w przeważającej większości imbecylami. Najlepszy przykład. Wybory. Totalna klęska wiarygodności i co nam urzędnicy mówią? Nie da się poprawić, zała­twić sprawy normalnie, porządnie bo… no właśnie, bo jakiś imbecyl nie przewidział takiej sytuacji i niezapisał na papierze. A skoro nie zapisał, to się nie da. Żyjmy więc w tym bajzlu zgotowanym nam przez urzędników właśnie, bo oni nie widzą sposobu roz­wiązania problemu. Czy ja oglądam konstytucjonali­stów, prawników czy Simpsonów? „Nie da się jak w pysk… się nie da…”.

Dlaczego więc urzędnicy chcą decydować o wszystkim, skoro nie są kompetentni? A jakże nie są, przecież mają papier. Jakiś urzędnik im wysta­wił, podbił pieczęć, podpisał, to i dokument ważny. Tylko co z tego dla nas wynika? A to, że dyplomy roz­dawali idioci. Urzędnik jest tak zadufany w sobie, że nie dopuszcza żadnej inne ewentualności. Nie moż­na i już. Przepis nie pozwala, więc gnijmy i gińmy. Najważniejsze jest to, aby nikt nie mógł podważać dorobku życia takiego pasożyta, bo będzie mu przy­kro i nawet może się do kolegi urzędnika, sędziego odwoła. Dla wyjaśnienia, nikogo nie obrażam, nawet nie próbuję, bo wiem, że się nie da. Ci ludzie honor i poczucie godności już dawno przetrawili i wydalili. Nie ma możliwości obrazić takiego.

Żyjemy w momencie powrotu niewolnictwa. Nie­wolnictwo finansowe jest bardzo skuteczne, bo słabo dostrzegalne. Ludzie albo popadają w długi poma­łu, albo zapożyczają się na rozwój, konsumpcję, ale skutek zawsze jest taki sam. Ktoś inny zaczyna im dyktować warunki i mówić, co mają robić. Podstęp polega na tym, aby doprowadzić do sytuacji, by nie­wolnicy nie mieli najmniejszej szansy wyjść z zadłu­żenia. Jak możemy mówić o przyszłości narodu, gdy cały rynek jest zniewolony przez urzędników i odda­ny pod kontrolę obcemu kapitałowi? Dlatego wła­śnie kraj się wyludnia, dlatego znika i ubożeje pol­ska klasa średnia. Czy można upaść niżej? Zapewne tak. I najprawdopodobniej są tacy, co kombinują, jak nam taką przyszłość wyszykować. Najgorsze jest to, że państwo nie robi nic, aby ochronić obywatela przed zwykłymi oszustami pogrążającymi ludzi w biedzie. Przy wszelkich nawet publicznie znanych oszustwach państwo mówi nam, abyśmy uważali podpisując umowy. Czyli, człowieku, radź sobie sam. Gdzie są odpowiednie służby, które biorą pieniądze za to, że mają pilnować naszego bezpieczeństwa? Jeżeli ktoś oferuje pożyczkę z odsetkami 1000% w skali roku przy inflacji bliskiej 0%, to powinien on być ścigany z urzędu, a nie jego dłużnik, który w tym przypadku jest ofiarą. W Polsce jest odwrotnie. Naj­pierw daje się nachapać takim oszustom, potem za­rabia komornik, a na końcu sprawę się umarza.

Nie wiem, co się stało z naszym instynktem sa­mozachowawczym, skoro dajemy się tak bezlitośnie łupić i nie mamy ochoty nawet podjąć próby walki o swoje. Jest nawet jeszcze gorzej. Jeśli ktoś próbuje podnieść głowę, to od razu mu się ją utrąca mówiąc, że i tak nie ma szans albo że jest nienormalny, albo wręcz groźny. W ten sposób miernoty decydują o przyszłości kraju. I przyszłość będzie właśnie taka mierna, o ile w ogóle będzie. Chyba trzeba właśnie zacząć od tego, żeby mówić miernotom, że są mier­notami. I trzeba mówić to publicznie. Nie bać się konfrontacji. Należy naprawić relacje międzyludz­kie w tym sensie, że jeżeli ktoś ma coś mądrego do powiedzenia, to mówi, a miernoty słuchają, a nie na odwrót. Powiedzenie „mądry głupiemu ustępuje” musiał wymyślić ktoś naprawdę perfidny. I mamy tego skutki.

System ten można nazwać pragmatycznym idio­tyzmem. Każdy trochę udaje, że nie wie, trochę, że wierzy w ten system, i wmawia sobie, że nic go nie obchodzi poza kartą kredytową. Dla swojej wygody nie zadajemy pytań zasadniczych o sens i wartość. Najbogatsi natomiast wierzą, że ich potęga zależy od ilości zer na koncie. Tym czasem liczby na kon­cie stają się coraz bardziej oderwane od rzeczywi­stości i coraz mniej mają wspólnego z wyznaczni­kiem bogactwa. Problemy wyjdą na jaw dopiero wtedy, gdy z bankomatu nie będzie można wypłacić pieniędzy, bo ich po prostu nie będzie. Ewentualnie będzie można wypłacić pieniądze, ale zupełnie bez wartości.

Jak wyjść z tej sytuacji?

Trzeba działać w kilku kierunkach. Po pierwsze, zrównać prawa wszystkich podmiotów gospodar­czych w kraju. To na początek. Ponieważ polscy przedsiębiorcy dają sobie radę w obecnych warun­kach, kiedy to są dyskryminowani wobec podmio­tów zagranicznych, taka prosta operacja dałaby im oddech i pozwoliła przygotować się do następnego kroku, czyli ekspansji. Jednocześnie takie wyrów­nanie szans nie dawałoby podstaw do interwencji i ataków innych państw. Z pewnością podniósłby się krzyk, ale nie mieliby podstaw prawnych do proce­sów i restrykcji. Likwidacja ograniczeń prawnych i dominacji urzędniczej powinna być ukierunkowana w pierwszym rzędzie na polskie podmioty, właśnie w celu wyrównania szans.

Po drugie, stopniowe i rozłożone na wiele lat zmniejszanie podatków (w tym likwidacja niektó­rych) spowodowałoby ożywienie gospodarki. Nie musimy, a nawet nie powinniśmy od razu tworzyć ultraliberalnej gospodarki. To błąd. Chodzi o to, aby nasi przedsiębiorcy mogli w całości skonsumować korzyści płynące z liberalizacji rynku. Szybka libe­ralizacja nakarmiłaby tylko kapitał spekulacyjny i wielkie międzynarodowe korporacje. Wystarczy, że przepisy w Polsce będą nieco lepsze niż u naszych sąsiadów, za to przez wiele lat. Lepiej będzie się traktowało przedsiębiorcę, będziemy mieli jasny plan na przyszłość, podany odpowiednio wcześniej, aby nikogo nie zaskakiwać. Biznes musi móc pla­nować przyszłość. Bez tego zawsze będziemy mieli bylejakość i tymczasowość. Perspektywy dla bizne­su muszą być przewidywalne. Z kłopotami przed­siębiorcy sobie poradzą. Robią to od lat. Z kłam­stwem i chaosem w gospodarce nie poradzi sobie nikt. Ogłoszony plan powinien być konsekwentnie realizowany. Oczywiście nie jesteśmy w stanie prze­widzieć wszystkiego, więc jakieś korekty zapewne będą. Jednak nie powinny to być zmiany zasadnicze. Uwalnianie rynku powinno być procesem dającym impuls gospodarce przez wiele lat, a nie eksplozją niby-wolności, która znów okaże się kłamstwem.

Po trzecie, liberalizacja rynku nie powinna być utożsamiana z bezkrytycznym otwieraniem się na obcy kapitał. Obcych można dopuszczać do inte­resów w naszym kraju, ale na naszych zasadach, a nie jak do tej pory słuchać i wykonywać ich rozka­zy. Dotychczasowe podporządkowywanie się obcym doprowadziło do potężnych strat. Nie ma czegoś ta­kiego jak niewidzialna ręka rynku i kapitał między­narodowy. Ta ręka jest widzialna, zazwyczaj obca i ma bardzo konkretną narodowość, ale nasze kolejne rządy od lat przymykają na nią oko. A ręka ta wypro­wadza co roku z Polski potężne pieniądze.

Czwartym kierunkiem działań powinna być prze­budowa administracji. Stopniowe, lecz konsekwent­ne jej ograniczanie, zwiększanie odpowiedzialności osobistej i budowa propaństwowego myślenia. W celu ograniczenia ilości urzędników trzeba stworzyć system samoredukcji administracji. (Pisałem o tym w tygodniku „Polska Niepodległa” w artykule „Co zrobić z urzędnikami”). Żadne masowe zwalnianie urzędników nie przyniosło długotrwałych rezulta­tów. Dopiero zmienienie zasad rządzących admi­nistracją pozwoli na obumieranie niepotrzebnych działów administracji. Podstawową wykładnią dzia­łań urzędników powinno stać się dobro państwa. Obecnie jest nią zgodność przepisami, bez względu na skutki, jakie ich działanie przyniesie państwu.

Te cztery działania prowadzone równolegle po­winny doprowadzić do ożywienia gospodarki, ale i zwiększenia zainteresowania naszym krajem. Napływ kapitału i powrót części emigracji spowoduje wtórne powiększenie rynku. Napływ kapitału otworzy przed Polską nowe możliwości. Z pieniędzmi jest tak jak z oceanem i kałużą. W oceanie i małe rybki dadzą sobie radę i rekiny się nakarmią. W kałuży nikt nie ma szans na przyszłość. Dlatego naszym celem powinno być stworzenie warunków dla przedsiębiorstw i pilnowa­nie zasad, a kapitał, ten nie spekulacyjny, wcześniej czy później się pojawi. Część stworzą nasi przedsię­biorcy, część ściągnie z najdalszych nawet zakątków świata wieść o państwie przyjaznym biznesowi. Dziś brzmi to jak baśń, ale nic oprócz naszej bierności nie stoi na przeszkodzie, aby stało się to rzeczywistością. I tu dochodzimy do następnego problemu, a mianowi­cie epidemii niewolniczego myślenia. Konsekwencje takiej właśnie postawy większości Polaków są tragicz­ne w skutkach i wcześniej czy później przyjdzie nam się z mini zmierzyć. Ale o tym może innym razem.